Firmy mają teraz jeszcze więcej czasu na złożenie obowiązkowych oświadczeń ws. zamrożonych cen energii. Senacka Komisja Gospodarki i Innowacyjności przyjęła w poniedziałek poprawki do ustawy. Nowe przepisy oficjalnie wydłużają małym i średnim przedsiębiorcom (MŚP) termin na przesłanie dokumentów do końca czerwca 2026 roku.
Na początku przedsiębiorcy mieli czas do 28 lutego 2025 roku. Dla wielu okazało się to terminem nierealnym. Datę więc przesunięto na 30 czerwca 2025 roku, jednak i to za bardzo nie pomogło. Dlatego doczekaliśmy się trzeciego, odleglejszego deadline'u, który pozwoli firmom uniknąć kar finansowych.
Obowiązkowe oświadczenie ws. maksymalnych cen prądu. Dlaczego to takie ważne?
Zamieszanie dotyczy rozliczeń za drugą połowę 2024 roku, kiedy to obowiązywała tzw. cena maksymalna za prąd. Takie "zamrożenie" miało chronić przedsiębiorców przed rosnącymi kosztami energii i pójściem z torbami. Firmy z sektora MŚP muszą jednak się z tego rozliczyć i złożyć oświadczenie swojemu sprzedawcy energii.
W uzasadnieniu do ustawy (całość znajdziemy na stronie Sejmu) przeczytamy, że informacja ta jest niezbędna "na dokonanie weryfikacji, czy pomoc publiczna lub pomoc de minimis wynikająca ze stosowania przez nich w drugiej połowie 2024 r. ceny maksymalnej wobec mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw nie przekracza dopuszczalnych limitów pomocy określonych w prawie Unii Europejskiej".
Bez tego dokumentu przedsiębiorca może mieć poważne kłopoty finansowe. Brak złożenia oświadczenia może skutkować koniecznością zwrotu przyznanej pomocy. Rząd zauważył, że wielu właścicieli firm (nawet 50 tysięcy wg wiceministra energii Konrada Wojnarowskiego) nie wie o obowiązku, nie zdążyło złożyć lub nie poprawiło papierów w pierwotnym terminie. Dlatego trzeba go znów wydłużyć.
Nowy termin to 30 czerwca 2026. Senat przyjął poprawkę
9 grudnia na posiedzeniu Komisji Gospodarki i Innowacyjności senatorowie wprowadzili cztery poprawki do rządowego projektu ustawy o zmianie ustaw w celu usprawnienia mechanizmów wsparcia odbiorców energii elektrycznej i ciepła. Najważniejszą z nich jest wydłużenie terminu na złożenie oświadczeń.
Nowe przepisy pozwalają nie tylko złożyć zaległe oświadczenie, ale też na poprawienie błędów we wcześniej złożonych deklaracjach. Wydłużenie czasu dla przedsiębiorców wymusiło również przesunięcie terminu dla instytucji nadzorujących cały proces. Ostateczne, zbiorcze rozliczenie programu wsparcia i zwrot niewykorzystanych środków przez Zarządcę Rozliczeń S.A. wypadnie dopiero 31 marca 2027 roku.
"Wiedźmin" od serwisu Netflix wciąż zbiera baty od fanów – jedne są uzasadnione, drugie nieco mniej, zwłaszcza gdy konstruktywna krytyka przeradza się w czysty hejt. Freya Allan, która wciela się w Ciri, podobnie jak Henry Cavill również rozważała odejście z serialu. Ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu i myślę, że właściwie postąpiła.
Pod koniec października "Wiedźmin" wrócił na platformę Netflix z 4. sezonem, który – jak poprzednie odsłony – zebrał mieszane oceny wśród krytyków oraz widowni. Miłośnicy sagi polskiego fantasty, Andrzeja Sapkowskiego, mieli okazję zobaczyć, jak w roli Geralta z Rivii radzi sobie następca Henry'ego Cavilla ("Człowiek ze stali"), czyli australijski aktor Liam Hemswortha ("Igrzyska śmierci").
"Liam Hemwsworth z dwoma mieczami na plecach toczy walkę godną Don Kichota. W nowym "Wiedźminie" widać przebłyski tego, jaka od początku mogła być adaptacja prozy Andrzeja Sapkowskiego" – pisaliśmy w naszej recenzji, zaznaczając, że tym razem showrunnerka Lauren S. Hissrich trzymała się bliżej materiału źródłowego, jakim był tom zatytułowany "Chrzest ognia".
Freya Allan chciała odejść z "Wiedźmina"
W wywiadzie z magazynem muzycznym "NME" Freya Allan, odtwórczyni roli księżniczki Cirilli, podopiecznej Białego Wilka i czarodziejki Yennefer z Vengerbergu, zdobyła się na szczere wyznanie. Zasugerowała, że była bardzo bliska podjęcia decyzji o rozstaniu z obsadą hitu fantasy giganta streamingu. – Trzeci sezon był naprawdę trudny dla wszystkich – tak brytyjska aktorka wspominała ostatnią odsłonę z Henrym Cavillem na czele.
Serialowa Ciri dowiedziała się o odejściu dotychczasowego odtwórcy Geralta z Rivii dzień przed publikacją oficjalnego oświadczenia. – Płakałam, bo chciałam skończyć ten serial z mężczyzną, który grał mojego przybranego ojca. (...) Po raz pierwszy zobaczyłam, jak może wyglądać życie z dala od "Wiedźmina" – przyznała.
Allan miała poważnie rozważać także swoje pożegnanie z serialem. – Kiedy już dokonałam tego wyboru, wykorzystałam każdą możliwą szansę – dodała.
Aktorka bardzo ucieszyła się z wieści o tym, jakie twórcy "Wiedźmina" mają plany na dalsze przygody Ciri. Uradował ją przede wszystkim fakt, że scenariusz mocniej inspirował się książką.
– Netflix czasem boi się pokazywać pewnych rzeczy, ale cieszę się, że postanowił trzymać się schematu. To kluczowy element podróży Ciri – tak mówiła o nieco wybielonym wątku Szczurów i bezwzględnego łowcy nagród Leo Bonharta, którego rewelacyjnie zagrał Sharlto Copley ("Dystrykt 9").
Ciri w 4. sezonie "Wiedźmina" jest dużym plusem
Widać, że Freya Allan – pomimo hejtu wylewającego się na "Wiedźmina" z możliwie wszystkich stron – stara się jak najlepiej odgrywać Ciri. W 4. sezonie serialu pokazała, że potrafi przekonująco grać, a sceny z jej udziałem były tym, na co wielu fanów oryginału czekało od bardzo dawna. Trzymające w napięciu walki, przytłaczające emocje i typowa dla sagi beznadzieja. Allan jest akurat zaletą w morzu wad, jakie posiada produkcja Netfliksa.
Czasem fandom zapomina, że za decyzje kreatywne nie odpowiadają w pełni aktorzy, a scenarzyści i producenci. Granica między krytyką a sianiem nienawiści jest niezwykle cienka.
Są już pierwsze reakcje na film "28 lat później: Świątynia kości". Tym razem Danny Boyle oddał fotel reżysera komuś zupełnie innemu, ale widzowie, którzy mieli okazję uczestniczyć w pokazach przedpremierowych, twierdzą, że 2. część słynnego horroru o wirusie gniewu nadal trzyma poziom. Ralph Fiennes gra cudownie, a fabuła nigdy nie była tak dziwna i złożona.
Horror "28 lat później", który trafił na duży ekran w czerwcu bieżącego roku, to nieoczywista opowieść o dorastaniu w postapokaliptycznej rzeczywistości. Owszem Danny'ego Boyle ("Trainspotting") stosuje typowe dla kina grozy zabiegi, lecz przede wszystkim skupia się na motywie kondycji człowieka w tak brutalnym świecie.
Film zabiera widzów na odizolowaną od reszty Wielkiej Brytanii wyspę, gdzie żyje sobie mała społeczność, która zdołała przetrwać wybuch epidemii wirusa gniewu. Spike ma tylko 12 lat i wyrusza w podróż, by znaleźć lekarza, który ocali jego matkę.
W finale chłopiec samotnie przemierza wybrzeżu Northumberlandu, gdzie wpada na grupkę młodych łobuzów, którymi dowodzi wyglądający jak Jimmy Savile szemrany mężczyzna imieniem sir Jimmy Crystal.
"28 lat później: Świątynia kości". O czym jest film i kto w nim gra?
Za kamerą filmu "28 lat później: Świątynia kości", którego akcja rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach ukazanych w poprzedniej części, stanęła Nia DaCosta (remake "Candymana"). Nad scenariuszem znów pracował Alex Garland ("Civil War"), za to Danny Boyle przejął rolę producenta wykonawczego.
W 2. odsłonie, której premierę zaplanowano na 16 stycznia 2026 rok, Spike dołącza do drużyny Jimmy'ego Crystala. Szybko staje się jasne, że to drugiego człowieka, a nie chodzących trupów powinien obawiać się nastolatek. Bezwzględny lider młodocianych przestępców bierze sobie za cel Świątynię Kości wybudowaną przez zaprzyjaźnionego z protagonistą lekarza, dr. Iana Kelsona.
W obsadzie postapokaliptycznego horroru znaleźli się m.in. Ralph Fiennes ("Konklawe"), Jack O’Connell ("Grzesznicy"), Cillian Murphy ("Oppenheimer"), Aaron Taylor-Johnson ("Nosferatu"), Emma Laird ("Brutalista") i Alfie Williams.
Pierwsze reakcje krytyków na horror "28 lat później: Świątynia kości" są świetne
Media społecznościowe zalały pierwsze reakcje po pokazach przedpremierowych "28 lat później: Świątyni kości". Są naprawdę obiecujące. "To genialna kontynuacja, która operuje na znacznie dziwniejszych falach niż swoja poprzedniczka, podejmując wątek fałszywego boga w zaskakująco cierpki sposób" – napisał na portalu X (dawnym Twitterze) Dimitri Kraus z serwisu Movie Maker.
Matt Neglia z podcastu Next Best Picture określa grę aktorską Ralpha Fiennesa mianem "fenomenalnej". Postać dr. Kelsona staje się jeszcze bardziej złożona i poetycka. "Jack O'Connell jest z kolei niepokojąco zabawny jako niezrównoważony sir Jimmy – człowiek uważający siebie za syna samego diabła" – czytamy w poście krytyka, który zachwyca się również sposobem, w jaki film nawiązuje do nacjonalizmu i ekstremizmu religijnego.
"A co, jeśli izolacja jest tak samo wyniszczająca, jak wirus krążący w żyłach zarażonych? Introwersyjny stosunek DaCosty do tego świata doskonale kontrastuje z fundamentami, jakie przygotował Boyle. Trudno wyobrazić sobie lepszy początek nowego roku" – skwitował Giovanni Lago z Next Best Picture.
Czerwcowe "28 lat później" to ambitne dzieło, które udowodniło, że im Danny Boyle staje się starszy, tym bardziej eksperymentuje z kamerą. Z seansu wyszłam zapłakana, ale i głodna dalszych wrażeń. Pierwsze reakcje na sequel postrzegam jako dobry znak. Czekam z niecierpliwością na połowę stycznia.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski pozytywnie rozpatrzył zaproszenie prezydenta Karola Nawrockiego. Niebawem politycy mają spotkać się w Warszawie, ale dokładny termin rozmów nie został jeszcze oficjalnie podany. Ujawniono, o czym politycy będą dyskutować.
Wołodymyr Zełenski spotka się z Karolem Nawrockim
Jak podaje RMF 24, szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz przekazał podczas środowej konferencji prasowej, że niedługo Wołodymyr Zełenski spotka się z Karolem Nawrockim w Warszawie. Prezydenci mają poruszyć kwestie m.in. sytuacji na froncie, relacji polsko-ukraińskich, a także bezpieczeństwa regionalnego. Niewykluczone są również rozmowy na temat historii obu narodów.
Przypomnijmy, że w poniedziałek Zełenski za pośrednictwem komunikatora WhatsApp przekazał, że zaprosił Karola Nawrockiego do Kijowa. – Jeśli chodzi o prezydenta Polski, z przyjemnością bym się z nim spotkał. Zaprosiłem go i powiedziałem: "Proszę wybrać dowolną datę. Jakąkolwiek datę wybierzecie, ja z przyjemnością się spotkam" – oznajmił prezydent Ukrainy.
Zełenski podkreślił, że spotkanie z prezydentem Polski jest dla niego niezwykle ważne. Jeśli prezydent Polski oficjalnie lub nieoficjalnie mnie zaprosi i wskaże datę, oczywiście pojawię się – wyjaśnił dziennikarzom na pokładzie samolotu lecącego z Londynu do Brukseli.
Tekst aktualizowany na bieżąco.
Sąd dwa razy oddalił wniosek Prokuratury Krajowej w sprawie wpisania hipoteki przymusowej na nieruchomość należącą do Zbigniewa Ziobry, który przebywa obecnie w Brukseli. Chodzi o posiadłość w Jeruzalu. Pierwszy wniosek zawierał "liczne błędy". Jak podaje PAP, jego ponowna wersja okazała się "niedostatecznie" poprawiona.
Ukraińcy będą mogli wjeżdżać do Polski pociągami bez postoju na granicy – taka informacja obiegła polskie media społecznościowe i rozgrzała emocje. Dla wielu bez postoju oznacza bez kontroli granicznej. Tylko że wszystko to jest nieprawdą. Przepisy zmienią się od stycznia, ale nie oznaczają braku sprawdzania dokumentów.
Internetowe trolle podłapały nowy temat, aby napędzać niepokój i podsycać niechęć wobec Ukraińców. Tym razem poszło o zmiany przepisów dotyczących pociągów przekraczających granicę polsko-ukraińską. Od stycznia pojawią się nowe zasady, które usprawnią przejazd, ale nie oznacza to, że dokumenty podróżnych nie będą kontrolowane.
Nowe zasady na granicy polsko-ukraińskiej. Pociągi pojadą sprawniej
Pod koniec listopada w Ukrainie udało się przegłosować nowe zasady dotyczące kontroli pasażerów przekraczających granicę polsko-ukraińską pociągiem. Na ich podstawie już od stycznia 2026 roku dokumenty podróżnych będą kontrolowane już w trakcie przejazdu, dzięki czemu unikną stania na ukraińskiej granicy.
I ten szczegół jest kluczowy w tej kwestii. Ułatwienie będzie obowiązywało tylko po ukraińskiej stronie. Na polskiej granicy kontrole nadal będą odbywały się zgodnie z dotychczasowymi zasadami. Mało tego, ze względu na wdrożenie unijnego systemu EES mogą być nawet dłuższe.
System ten zastąpił tradycyjne stemple w paszporcie, ale wprowadził obowiązek gromadzenia danych biometrycznych (zdjęcia, odciski palców) w celu usprawnienia kontroli i zwiększenia bezpieczeństwa. I wszystkie te dane będą pobierane od Ukraińców podróżujących do Polski pociągami.
Straż Graniczna i MSWiA reagują na nieprawdziwe doniesienia
Oczywiście przyjęcie nowych zasad w Ukrainie od razu napędziło internetowych trolli w Polsce. Sieć błyskawicznie zaczęły zalewać nieprawdziwe informacje o tym, że podróżni z Ukrainy będą bez postoju i jakiejkolwiek kontroli wjeżdżać na teren naszego kraju. Na tę falę błyskawicznie zareagowało MSWiA.
"Wjazd pociągów z Ukrainy do Polski pozostaje w pełni kontrolowany: każdy pociąg wjeżdżający z Ukrainy podlega pełnej kontroli Straży Granicznej i Krajowej Administracji Skarbowej, tożsamość wszystkich pasażerów jest weryfikowana w bazach danych, tak jak dotychczas" – podało MSWiA w swoim komunikacie.
"Dezinformacja żeruje na emocjach. Bądźmy czujni" – dodało ministerstwo.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych przekazało polskim mediom informację o liczbie Polaków, którzy zostali deportowani ze Stanów Zjednoczonych. Widoczny jest dwukrotny wzrost. Większość rodaków skorzystała z opcji dobrowolnego wyjazdu.
Ilu Polaków deportowano z USA za 2. kadencji Donalda Trumpa?
Administracja prezydenta Donalda Trumpa bardzo naciska na odsyłanie nielegalnych imigrantów do ich ojczyzn. Ministerstwo Spraw Zagranicznych przekazało portalowi Interia najnowsze dane dotyczące deportacji Polaków z USA. Od listopada minionego roku aż do października 2025 Stany Zjednoczone opuściło 130 rodaków.
W stosunku do poprzedniego amerykańskiego roku budżetowego liczba deportowanych Polaków z USA wzrosła dwukrotnie.
– Większość z tych osób skorzystała z opcji dobrowolnego wyjazdu. Nie dysponujemy jednak dokładnymi informacjami na temat podziału osób na deportowane i te, które wyjechały dobrowolnie – wyjaśnił serwisowi rzecznik resortu spraw zagranicznych Maciej Wewiór.
W październiku bieżącego roku Departament Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych przedstawił statystyki, z których wynikało, że pod rządami prezydenta Trumpa i sekretarz bezpieczeństwa krajowego Kristi Noem z USA wydalono ponad 527 tys. nielegalnych imigrantów.
Federalna agencja ICE (Immigration and Customs Enforcement), która podlega DHS, od początku 2. kadencji Trumpa aresztowała około 75 tys. osób, które nie miało przeszłości kryminalnej. National Public Radio podaje, że liczba ta stanowi ponad jedną trzecią wszystkich zatrzymań dokonanych w tym czasie przez ICE.
Segment premium przechodzi transformację, a Mercedes Klasy C jest tego najlepszym dowodem. Kiedyś był po prostu synonimem komfortu, który w połączeniu z nowinkami technologicznymi oraz świetnymi silnikami był autem na wskroś uniwersalnym i prestiżowym. Dziś prestiż pozostał, ale Mercedes w wersji C 300 e 4Matic próbuje pogodzić ogień z wodą: bycie długodystansowym krążownikiem i miejskim elektrykiem w jednym, co daje sporo plusów, ale prowadzi też do kompromisów.
Na rynku mało jest aut uniwersalnych i takich, które i dobrze jeżdżą, i mają dużą moc pod maską, są oszczędne, pakowne, ładne i technologicznie hej do przodu. Ogólnie takie miano ma nowy Mercedes Klasy C. Ale czy można to powiedzieć o C 300 e 4Matic w sedanie, który trafił na testy do naszej redakcji?
No i tak, i nie. Bo z jednej strony to rzeczywiście świetny samochód, który spełnia większość wymienionych wyżej cech, ale z racji na napęd trzeba się nastawić na małe wyrzeczenia.
Mała S-klasa, czyli jak wygląda Mercedes C 300 e
Nie da się ukryć, że nowa Klasa C czerpie garściami ze swojego większego brata, Klasy S. I wychodzi jej to na dobre. Sylwetka jest gładka, nowoczesna, z cofniętą kabiną, co dodaje autu sportowego sznytu i poniekąd zrywa z wizerunkiem biznesowej małej limuzyny. Testowany egzemplarz w kolorze "Czerwień Patagonii" przyciągał spojrzenia, szczególnie w połączeniu z czarnymi akcentami pakietu AMG.
Drapieżnego wyglądu dodają zaawansowane reflektory LED, tutaj dodatkowo w opcji Digital Light, które mogą wyświetlić na drodze dosłownie wszystko, na co pozwala homologacja no i oczywiście charakterystyczny grill z gwiazd Mercedesa. To, że mamy do czynienia z hybrydą widać na zewnątrz po dodatkowej klapce do portu do ładowania oraz po literce "e" przy oznaczeniu modelu.
W środku jest nowocześnie i cyfrowo jak to w nowych Mercedesach. Oczywiście nie jest to Superscreen jak w nowym CLA, ale i tak mamy pełnoprawne centrum dowodzenia z 11,9-calowym ekranem dotykowym systemu MBUX, który jest lekko pochylony i zwrócony w kierunku kierowcy.
Zaimplementowany na nim system działa płynnie, jest bardzo responsywny i niestety obsługuje trochę potrzebnych funkcji za pomocą dotyku, w tym panel klimatyzacji oraz odszranianie szyb. Dobrze, że wszystko nie zostało zakopane w systemie, tylko jest widoczne cały czas na wierzchu. Oczywiście C 300 e ma kilka fizycznych przycisków (na szczęście), no ale ta klimatyzacja... ech za każdym razem nie mogę tego przeboleć.
Kierowca ma też do dyspozycji duże, czytelne cyfrowe zegary, w opcji także zaawansowany wyświetlacz HUD ze wskazaniami z nawigacji oraz mięsistą kierownicę z... niestety znielubionymi przeze mnie i wielu kierowców przyciskami haptycznymi. No jakbym się nie starał, to nie jestem w stanie dobrze ich obsługiwać moimi paluchami.
Co do wykończenia jest nieźle. Bardzo podoba mi się dynamiczne podświetlenie ambientne, design wnętrza, wygoda foteli oraz jakość materiałów. Troszkę pod naciskiem trzeszczą plastiki na desce rozdzielczej, co mnie trochę zdziwiło, no i nie wybrałbym pianoblackowych paneli na wykończenie tunelu środkowego, ale to akurat da się zniwelować w konfiguratorze.
Przestrzeni mniej przez napęd
Miejsca w środku jest wystarczająco. No może bardzo wysokie osoby mogłyby mieć problem na tylnej kanapie, jeśli chodzi o przestrzeń przed kolanami, ale ogólnie jest optymalnie. Ale w bagażniku mamy dramat.
To jest ten poważny kompromis, o którym wspominałem wcześniej. Mamy tutaj zaledwie 360 litrów, czyli tyle, co w autach segmentu B. Wszystko przez baterię Mercedesa C 300 e, która musiała się gdzieś zmieścić, więc podłoga kufra powędrowała w górę, a jego pojemność skurczyła się.
Jeśli więc zależy wam na większej przestrzeni, to zakręćcie się za wersją bez hybrydy, bo tam zyskujecie kilkadziesiąt litrów.
Co drzemie pod maską?
No i przejdźmy do tego sprawcy zamieszania, czyli do układu hybrydowego C 300 e, które sercem jest duet: dwulitrowa, turbodoładowana benzyna (204 KM) i silnik elektryczny (129 KM). Razem daje to 313 KM i aż 550 Nm momentu obrotowego. jego osiągi są świetne, bo pierwsza "setka" pojawia się na liczniku już po 6,2 sekundy, dlatego na drodze każdy manewr wykonujecie niesamowicie dynamicznie i płynnie.
Ale "game changerem" jest tutaj akumulator. Bateria o pojemności 25,4 kWh brutto, czyli 19 z hakiem netto, to wartość, którą jeszcze niedawno widywaliśmy w pełni elektrycznych autach miejskich.
To właśnie ten element sprawia, że C 300 e przestaje być "zwykłą hybrydą", a staje się autem, którym realnie można jeździć wyłącznie na prądzie, nie martwiąc się, że silnik spalinowy włączy się przy byle wyprzedzaniu.
To oczywiście przekłada się też na spalanie, ale o tym za chwilę. Najpierw jeszcze parę słów o prądzie. Producent deklaruje, że według WLTP średnio przejedziemy w trybie elektrycznym 116 km.
No i wiele się nie myli, bo przy spokojnej jeździe miejskiej, bez klimatyzacji, ale z podgrzewaniem siedzeń, kierownicy, chodzącym Androidem i przy 2 stopniach na zewnątrz spokojnie udało mi się wyciągnąć 80 km. Więc przy bardziej sprzyjających warunkach 100 km jest robialne i to spokojnie.
Bardzo istotne jest też to, że poza świetnym zasięgiem i prowadzeniem auto to nie ma charakterystycznego szarpnięcia, gdy wyładuje nam się bateria. Kojarzycie to? W niektórych PHEV-ach to niestety norma, że podczas przełączania się z prądu na silnik konwencjonalny samochód łapie zadyszkę lub nawet odczuwalne jest lekkie szarpnięcie. Tutaj czegoś takiego nie ma i auto płynnie przełącza się między trybami.
Fajnie, że Mercedes pomyślał także o trybie oszczędzania baterii, który możemy sobie wyłączyć w trasie tak, aby zachować prąd na jazdę elektryczną, kiedy dotrzemy do miasta.
Warto też dodać, że C 300 e to jedna z niewielu hybryd z opcją szybkiego ładowania DC (do 55 kW). Doładowanie od 10 do 80 proc. zajmuje w tym aucie zaledwie 20 minut.
A co, jak nie ma prądu? No to też nie jest najgorzej, bo prawie 2-tonowy Mercedes C 300 e spalał mi na trasie szybkiego ruchu około 5,5 - 6 litrów na 100 km. W mieście dobijał do 7 litrów. Jak na tak ciężkie auto to rewelacja.
Oczywiście najlepiej byłby sięgnąć po wersję "de" i nie mam tutaj na myśli jakiejś specjalnej "niemieckiej" tylko po hybrydę o oznaczeniu "de", czyli połączenie napędu elektrycznego z silnikiem diesla. Wtedy w mieście, czyli tam, gdzie diesel pali najwięcej, jeździcie na prądzie, a poza miastem na ropie, której spalacie coraz mniej z każdym pokonanym kilometrem.
No i cena
Cennik Mercedesa C 300 e otwiera kwota w okolicach 295 000 zł. To dużo, nawet jak na klasę premium. Główny rywal, BMW 330e xDrive, jest nieco tańszy, dynamiczniejszy, ma większy bagażnik, ale oferuje o połowę mniejszą baterię i drastycznie mniejszy zasięg elektryczny. Mój model to koszt 406 399 zł. No... i kropka.
Dlatego Mercedes C 300 e 4Matic to propozycja dla świadomego kierowcy, który dobiera auto pod siebie, nie ma wielkiej rodziny więc niepotrzebny mu duży bagażnik, ładuje baterię w domu z fotowoltaiki lub w pracy, a przy tym ceni sobie komfort, dynamikę i zaawansowane technologie. Jest to nisza, ale C 300 e świetnie się w niej czuje.
W Rzeszowie zakończyło się przesłuchanie ojca Tadeusza Rydzyka. Po wyjściu z budynku prokuratury duchowny nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Ale podobno puściły mu nerwy. Jak podaje "Fakt", chwycił bukiet kwiatów i "zaczął nim atakować kamerzystę".
Ojciec Tadeusz Rydzyk w środę pojawił się pod rzeszowską prokuraturą. Dostał tam wezwanie na przesłuchanie w charakterze świadka ws. dotacji przyznanych jego fundacji za czasów rządów PiS.
Przed wejściem "starł się" z dziennikarzami. Gdy podeszli do niego reporterzy z różnych stacji, usłyszeli: – Nie rozmawiam z TVN i TVP Info też. Proszę mnie nie molestować.
W prokuraturze duchowny spędził ponad 2,5 godziny. Po wyjściu z budynku nie chciał odpowiadać na pytania dziennikarzy.
Jak relacjonuje "Fakt", powiedział tylko, że "to było bardzo merytoryczna przesłuchanie" i że "będzie się modlił o nawrócenie mediów".
O. Rydzyk po przesłuchaniu. Miał się zdenerwować
Przed gmachem prokuratury na o. Rydzyka czekała grupa jego zwolenników. Z nimi się przywitał i dostał od nich bukiet kwiatów. Nikt się jednak nie spodziewał, w jakim celu duchowny po chwili go wykorzysta.
"Fakt" opisuje, że gdy kamerzysta jednej z komercyjnych telewizji zaczął go filmować, o. Rydzyk mocno się zdenerwował. Poszło o oświetlenie lampą.
"Nie jesteśmy na przesłuchaniu UB, żeby mi tak świecić – powiedział rozsierdzony i zaczął bukietem "okładać" kamerę. Zaraz potem do akcji wkroczyli sympatycy, szczelnie odgradzając różnymi tablicami dziennikarzy od zakonnika" – czytamy w relacji.
O. Rydzyk przez prokuraturą w Rzeszowie. To mu zarzucają
Przypomnijmy, Prokuratura w Rzeszowie prowadzi śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Piotr Glińskii, gdy był szefem tego resortu, miał zawrzeć z fundacją Rydzyka "Lux Veritatis" umowę.
Dzięki niej na finansowanie Muzeum "Pamięć i Tożsamość" im. św. Jana Pawła II w Toruniu duchowny dostał ponad 200 mln zł. Ponadto do umowy w 2023 roku miał zostać załączony aneks, w którym mowa o tym, że ministerstwo zobowiązuje się płacić organizacji Rydzyka przez cztery lata 15 mln zł rocznie.
Prokuratorzy twierdzą, że działano w ten sposób na szkodę interesu publicznego.
– To są zarzuty polityczne. To jest dyskryminacja i to jest współczesne prześladowanie. 142 podmioty są tak tworzone i tylko do nas się doczepili. To jest ciekawe – miał powiedzieć przed prokuraturą. Jego słowa cytuje PolskieRadio24.pl. Miał też powiedzieć, że jego fundacja nie zamierza zwracać dotacji.
W nowym odcinku "Allegro Ma Non Troppo" Jacek Pałasiński rozmawia z prof. Magdaleną Smoczyńską - psycholingwistką, badaczką i obserwatorką życia, która o starości mówi szczerze, mądrze i z ogromnym poczuciem humoru. Usłyszysz o jej serii groźnych upadków, szpitalnych doświadczeniach, absurdach polskiej infrastruktury, walce o prawa seniorów i o tym, jak wygląda codzienność osoby, która - mimo przeciwności - konsekwentnie zachowuje godność, ironię i dystans.
Jacek Pałasiński opowiada również o własnych problemach zdrowotnych i o tym, dlaczego samo "bycie żywym" jest luksusem, który docenia się dopiero po czasie.
Rozmowa dotyczy także śmierci, eutanazji, trudnych wyborów, wsparcia, międzyludzkiej życzliwości i tego, dlaczego warto prosić o pomoc, gdy ciało już nie nadąża. Całość to niezwykły, poruszający i momentami zabawny esej mówiony o starości - bez lukru, bez eufemizmów, bez udawania.
W środę (10 grudnia) w województwie małopolskim doszło do tragedii. Zastrzelona została 80-letnia kobieta. Według nieoficjalnych doniesień "Faktu" zatrzymany w tej sprawie mężczyzna ma być bratem ofiary.
80-latka zastrzelona w gminie Ropa
Do zdarzenia doszło w środę około godz. 13:30 w gminie wiejskiej Ropa w powiecie gorlickim (województwo małopolskie). Jak przekazał w rozmowie z portalem Gorlice24.pl oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Gorlicach, podkomisarz Gustaw Janas, w wyniku postrzelenie na miejscu zginęła 80-letnia kobieta.
Służby zatrzymały w tej sprawie 92-letniego mieszkańca, który pochodzi z tej samej gminy. Zgodnie z nieoficjalnymi ustaleniami "Faktu" potencjalnym sprawcą ma być brat zastrzelonej seniorki.
Miejsce zdarzenia pod nadzorem prokuratora badają policjanci z grupy dochodzeniowo-śledczej. Na razie nie są znane dokładne przyczyny tego zdarzenia.
Pracownicy Kaufland zapowiedzieli strajk ostrzegawczy, który odbędzie się już w najbliższą niedzielę handlową, 14 grudnia. Związkowcy domagają się przede wszystkim podwyżek wynagrodzeń oraz poprawy warunków zatrudnienia. Jaką formę przyjmie ich protest?
Przed świętami w wielu marketach panuje niezwykle napięta atmosfera. W sieci Dino, która niedawno świętowała otwarcie 3000 marketu i szykuje własne stacje paliw, rusza spór zbiorowy. Załoga również żąda wyższych pensji i poprawy warunków socjalnych. Także w Kauflandzie nie za dobrze się dzieje. Dlatego pracownicy mówią "dość!".
Dlaczego pracownicy Kaufland strajkują? Chcą 1200 zł brutto podwyżki
Niemiecka sieć Kaufland zatrudnia w Polsce ok. 16 tysięcy osób. OPZZ Konfederacja Pracy podaje, że w firmie "narasta poważny spór dotyczący poziomu wynagrodzeń i warunków pracy". Związkowcy nie ukrywają, że głównie chodzi o pieniądze. Organizacja "domaga się podwyższenia płac zasadniczych o 1200 zł brutto dla każdego pracownika".
Związkowcy wyjaśniają, że "obecne stawki są skandalicznie niskie, zbliżone do płacy minimalnej". Według nich wynagrodzenia te w żaden sposób "nie odzwierciedlają rosnącego obciążenia pracą oraz multiplikowanego zakresu obowiązków w sklepach i centrach dystrybucyjnych".
Negocjacje z Kauflandem nie przyniosły skutku. "Mimo rozpoczętych rozmów nie udało się osiągnąć żadnych porozumień z pracodawcą" – czytamy w komunikacie związku. W ostatnim czasie wystąpili nawet o "pilne spotkanie ostatniej szansy", jednak brak postępów zmusił ich do podjęcia decyzji o strajku ostrzegawczym.
Kiedy będzie strajk w Kauflandzie? 14 grudnia przez 2 godziny
Klienci planujący niedzielne zakupy w Kauflandzie muszą liczyć się ze sporymi utrudnieniami. Ogólnopolski strajk ostrzegawczy ma się odbyć 14 grudnia 2025 roku i potrwa dwie godziny: od 12:00 do 14:00.
W tym czasie praca w marketach ma całkowicie stanąć. "Kasjerki, kasjerzy, pracownicy hal, magazynów i kompletacji mają odłożyć skanery, wózki, opuścić kasy, odstąpić od dotowarowywania i przystąpić do strajku" – zapowiadają związkowcy.
OPZZ zachęca do solidarności z innymi, zaznaczając, że do protestu może przyłączyć się każdy zatrudniony, "niezależnie od stanowiska, wymiaru etatu, stażu czy przynależności do związku zawodowego".
Co jeśli to nie zadziała? Kolejnym etapem ma być "rozpoczęcie procedury prowadzącej do referendum w sprawie strajku generalnego". Związkowcy nie wykluczają, że jeśli warunki pracy nie poprawią się, to strajk generalny odbędzie się jeszcze przed świętami.
Co by zrobili Polacy, gdyby zaoszczędzili czas na świątecznych zakupach? 56 proc. odpoczęłoby, a 43 proc. spędziłoby go z rodziną – wynika z badania HarrisX dla Amazon. Tymczasem zakupy w internecie oferują szereg możliwości, które sprawiają, że z roku na rok coraz więcej z nas decyduje się na tę formę zakupów, szczególnie w intensywnym okresie przedświątecznym. W jednym miejscu otrzymujemy szeroki wybór, szybką i często darmową dostawę, brak kolejek i korków. A gdy do tego dochodzi możliwość wspierania polskich marek, to mamy przepis na idealne święta.
Czas zamiast stresu. O czym marzą Polacy w okresie świątecznym?
Pytanie brzmi przewrotnie, ale odpowiedzi są zaskakująco szczere. 56 proc. Polaków w najnowszym badaniu HarrisX przeprowadzonym na zlecenie Amazon przyznaje, że gdyby mogło zaoszczędzić czas na świątecznych zakupach, po prostu by... odpoczęło. Dla 43 proc. priorytetem byłoby spędzenie dodatkowych chwil z rodziną i przyjaciółmi, a 32 proc. wykorzystałoby podarowany czas na rozwijanie pasji.
Brzmi jak świąteczne życzenie? Niekoniecznie. W dobie e-commerce to coraz bardziej realna perspektywa. Zamiast godzin spędzonych w zakorkowanych drogach, zatłoczonych galeriach i niekończących się kolejkach do kas, można zrobić zakupy z kanapy i to często z lepszym wyborem i cenami.
Zwłaszcza że w tym roku Polacy nie zamierzają oszczędzać. 31 proc. konsumentów według badania HarrisX dla Amazon planuje wydać więcej niż w 2024 roku. Trwający właśnie do 1 grudnia Black Friday Week na Amazon.pl to doskonała okazja by zrealizować zakupy ze swoich przedświątecznych list. A na nich królują ubrania (52 proc.), kosmetyki (39 proc.) i elektronika osobista (36 proc.).
Co daje nam spokój? Pewność dostawy i polski produkt
Zakupy online to nie tylko oszczędność czasu, ale przede wszystkim redukcja świątecznego stresu. Z badania wynika, że aż 71 proc. Polaków uważa, że świadomość dokładnego terminu dostawy zmniejsza napięcie związane z przygotowaniami do świąt. Równie wielu – bo też 71 proc. – potwierdza, że szybka i niezawodna przesyłka pomaga im czuć się bardziej zrelaksowanym.
Do poczucia bezpieczeństwa przyczynia się również wybór sprawdzonych platform. Aż 86 proc. Polaków czuje się bezpieczniej, kupując na znanych marketplace'ach takich jak Amazon.pl. Ale jest jeszcze jeden czynnik, który coraz silniej wpływa na decyzje zakupowe i jest to wyraźna preferencja polskich marek. Jak pokazują dane „Teraz Polska", ponad 80 proc. konsumentów woli kupować produkty „made in Poland", jeśli ma taką możliwość.
Dodatkowo, by jeszcze bardziej ułatwić temat wyborów świątecznych w swojej szerokiej ofercie, Amazon.pl, przygotował specjalne przestrzenie zakupowe dopasowane do potrzeb polskich konsumentów.
Jednym z nich jest sklep „Polskie Marki”, dostępny przez cały rok. Obecnie oferuje on ponad 1200 lokalnych brandów, a ich liczba rośnie średnio o jedną markę co dwa dni. To miejsce, gdzie klienci mogą wspierać polskich przedsiębiorców, kupując produkty od znanych marek jak Neonail, Dafi, Trefl, Kubota, a także odkrywając lokalne produkty od małych i średnich firm z całej Polski.
Z kolei na okres świąteczny Amazon.pl uruchamia Sklep Świąteczny z sezonowymi produktami ze wszystkich kategorii, który obejmuje m.in. ponad 500 prezentów z możliwością personalizacji.
Kupującym pomaga również ranking "Zabawki, które kochamy", czyli starannie wyselekcjonowana lista najpopularniejszych i najlepiej ocenianych zabawek, która ułatwia wybór prezentu dla dzieci. W dobie nadmiaru ofert takie zestawienia to prawdziwe ułatwienie, ponieważ zamiast przeszukiwać tysiące produktów, rodzice otrzymują gotową inspirację z zabawkami sprawdzonymi przez innych kupujących.
Podczas Black Friday Week (trwa do 1 grudnia) i w okresie świątecznym klienci mogą zaoszczędzić na setkach tysięcy ofert na marki takie jak Lego, Stanley, L'Oreal Paris, Rimmel, Garmin, Philips, JBL lub polskie marki, w tym: Trefl, Neonail, Kubota, Krosno, Dafi, Kolorofanki i wielu innych.
Klienci Amazon mogą także przeglądać oferty „Dzisiejsze Wielkie Okazje”, zawierające wyselekcjonowane promocje z danego dnia, "Ukochane wybory", czyli ulubione produkty klientów oraz 100 najpopularniejszych produktów.
Amazon Prime: więcej czasu na to, co ważne
Co może pomóc nam dodatkowo zyskać czas w tym napiętym okresie przedświątecznym? Subskrypcja Amazon Prime, ponieważ oferuje ona swoim klientom bezpłatne, szybkie i nielimitowane dostawy milionów produktów bez minimalnej wartości zamówienia, co oznacza, że mogą robić zakupy elastycznie, bez konieczności "dobijania" koszyka do wymaganej kwoty.
Program to jednak coś więcej niż tylko zakupy. To także dostęp do Prime Video z tysiącami filmów i seriali, idealnych na długie zimowe wieczory i gier w Amazon Luna. To sposób na wykorzystanie czasu zaoszczędzonego na zakupach dokładnie tak, jak chcą tego Polacy: na relaks i odpoczynek.
Przepis na spokojne święta
Ciekawym trendem tegorocznych świąt jest też rosnąca otwartość Polaków na wykorzystanie nowych technologii. Już 50 proc. kupujących deklaruje, że w tym roku prawdopodobnie skorzysta z funkcji AI. Amazon.pl już teraz oferuje im takie rozwiązania, które obejmują m.in. personalizowane rekomendacje czy lista życzeń. To kolejny sposób na zaoszczędzenie czasu i redukcję stresu, ponieważ zamiast godzin spędzonych na przeglądaniu tysięcy produktów, otrzymujemy trafne propozycje w kilka sekund.
Może więc warto w tym roku spróbować inaczej? Zamiast godzin w galerii, spokojna chwila na kanapie. Zamiast stresu i poszukiwań na ostatnią chwilę, świadomość, że prezenty dotrą na czas. A zaoszczędzony czas? Można go wreszcie przeznaczyć na to, co w świętach najważniejsze: odpoczynek i czas z bliskimi.
Czy ministerstwo rolnictwa nadal będzie stać po stronie polskich rolników? Już w czwartek odbędzie się kolejny Komitet Stały Rady Ministrów, na którym ponownie procedowana ma być ustawa UD213 – projekt, który w obecnym kształcie rodzi poważne pytania o przyszłość tysięcy gospodarstw rolnych, szczególnie plantatorów tytoniu.
Produkty nie egzystują w próżni. Projekt UD213, mający wprowadzić zakaz dla wybranych produktów nikotynowych i ograniczenie dla reszty, ma szersze konsekwencje. Plantatorzy tytoniu, już znajdujący się w trudnej sytuacji, mogą przez dyrektywę tytoniową znaleźć się w tragicznym położeniu.
UD213, a sprawa rolników
W czwartek projekt UD213 wraca na Komitet Stały Rady Ministrów – to kluczowy moment procesu legislacyjnego. Ustawa w obecnym kształcie eliminuje saszetki nikotynowe i produkty nikotynowe bez tytoniu, zamiast objąć je regulacją fiskalną i jakościową. Kierunek dyrektywy tytoniowej Komisji Europejskiej wydaje się jednoznaczny: ograniczenie produkcji i palenia tradycyjnych papierosów na terenie całej Wspólnoty. Polska implementacja UD213 jest skrajną formą eliminującą cały segment rynku: przy wysokich cenach i zakazu pewnych kategorii produktowych, jest realna obawa, że klienci zrezygnują z ograniczonych produktów. A to oznacza uderzenie w cały rynek i łańcuch dostaw.
W przypadku tytoniu to oznacza kurczący się popyt na surowiec, z którego żyją dziś tysiące polskich rodzin. I nie są to jedyne czarne chmury nad plantatorami. W tle trwa finałowa faza procedowania umowy handlowej z krajami Ameryki Południowej, czyli umowy na linii UE a krajami Mercosur. Porozumienie otworzy rynek UE na tańsze produkty rolne. Dotyczy to również tytoniu.
Trudna sytuacja plantatorów tytoniu
Dla polskich plantatorów oznacza to samo, co dla innych rolników: presję konkurencyjną i spadek opłacalności produktów. Przeciw umowie z Mercosur woj. zachodniopomorskim odbył się 5 grudnia protest rolników. W poniedziałek 8 grudnia na stronie ministerstwa rolnictwa mogliśmy przeczytać komunikat, że "bitwa wygrana!" – przeszły poprawki, gwarantujące ochronę przed skutkami nadmiernego importu towarów z krajów Mercosur.
Można się zastanowić, czy ministerstwo rolnictwa stanie za nimi również w sprawie UD213? Czwartkowy proces legislacyjny może okazać się, być lub nie być dla wielu rodzin żyjących z upraw tytoniu. Proces legislacyjny zmian związanych z dyrektywą tytoniową postępuje bardzo szybko, bez poszukiwania alternatyw ani mechanizmów osłonowych. A przecież sami producenci produktów takich jak saszetki nikotynowe sami zabiegali o uregulowanie ich towarów, celem zwiększenia bezpieczeństwa dla konsumenta.
Przepadające miliardy
Obecny kształt UD213 nie daje producentom produktów nikotynowych ani rolnikom żadnej ścieżki adaptacyjnej. Branża przypomina, że jest to rynek wyjątkowo dochodowy, dający źródło stabilnych wpływów dla państwa – prognozuje się nawet 8 mld zł wpływów z akcyzy w ciągu najbliższych 5 lat. Zakładając, że pozostawi się legalny, uporządkowany rynek nikotynowy i produktów beztytoniowych, a nie dobije go nadregulacją.
8 miliardów złotych to ogromna suma. Można nią zasypać nie jedną brakującą dziurę budżetową, jak w NFZ, o której w Brukseli wspominał minister finansów Andrzej Domański. Jeśli pieniądze z tego rynku mają nie przepaść (na rzecz, chociażby, szarej strefy, jaka wyrośnie po nadmiernych regulacjach), potrzebna jest ścisła kontrola.
Czwartkowe obrady Komitetu Stałego Rady Ministrów pokażą, czy rząd patrzy na UD213 jako na element długofalowej strategii gospodarczej i rolnej, czy wyłącznie jako na doraźne rozwiązanie regulacyjne – z pominięciem konsekwencji dla rolników, budżetu i stabilności całego sektora.
Kontrola osobista jest najbardziej stresującym momentem na lotnisku. Trzeba wyciągnąć pasek, czasami zdjąć buty, a zawsze wyjąć elektronikę i płyny. Tak przygotowani czekamy, czy wszystko będzie dobrze i pozwolą nam przejść. Jednak najgorsze są kolejki do tej kontroli, ale z nimi można sobie szybko poradzić.
Kolejki do kontroli bezpieczeństwa potrafią ciągnąć się w nieskończoność tylko dlatego, że ludzie nie potrafią się właściwie do niej przygotować. Zamiast mądrze się spakować i wyjąć część rzeczy jeszcze w ogonku, dopiero po dojściu do taśmy przypominają sobie, że gdzieś na dnie plecaka mają jeszcze butelkę wody. Jak widzę takich ludzi, to moje ciśnienie rośnie. Dodatkowo na zdjęcie limitów płynów, które przyspieszy ten proces, w Polsce jeszcze trochę poczekamy.
Dlatego zebrałam 9 porad, które sprawią, że po pierwsze szybciej przejdziecie kontrolę bezpieczeństwa, a po drugie nie będziecie tymi irytującymi podróżnymi, którzy spowalniają ruch. Do zapamiętania nie jest wiele, ale pierwsze kroki trzeba poczynić już podczas pakowania. Wszystkie szczegóły znajdziecie w nowym odcinku na kanale kierunek:PODRÓŻE. To 8 minut, które pozwoli wam oszczędzić znacznie więcej czasu podczas każdej podróży.
Polska usłyszała o niej wiosną 2025 roku za sprawą interwencji Grzegorza Brauna, który przybył do Oleśnicy zaalarmowany aborcją w 36. tygodniu ciąży. Dr Gizela Jagielska stała się wtedy wrogiem prawicy i katolickiego świata. Teraz szpital, w którym pracowała od 10 lat, pożegnał się z ginekolożką. Pojawił się też komunikat prokuratury w jej sprawie. W sieci lawina reakcji.
Dr Gizela Jagielska sama poinformowała, że odchodzi ze szpitala Powiatowego Zespołu Szpitali w Oleśnicy. Szpital nie przedłużył z nia kontraktu.
– Po 10 latach budowania od zera oddziału położniczego w Oleśnicy nie spotkacie mnie już w nim. Nie jest to moja decyzja, bo gdyby była moja, to kontynuowałabym to, co robię. Niedługo powiem wam, gdzie będziecie mnie mogli zobaczyć w przyszłym roku – mówi nagraniu zamieszczonym na profilu Babkibabkom na Facebooku.
Lekarka nie szczędziła gorzkich słów. Dziękując wszystkim, którzy z nią pracowali, powiedziała też:
– A tym, którzy sprawili, że muszę stamtąd odejść, życzę powodzenia w zarządzaniu samemu/samej oddziałem, który nie został przez was stworzony. Czy jestem zawiedziona? Tak, trochę tak. Natomiast, jak to zawsze bywa, mierzę wszystkich swoją miarą i nie miałam świadomości, że można mieć tyle tupetu i posunąć się do takich rzeczy, ale jak widać – pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz okazało się, że jestem naiwna.
Ze szpitalem żegna się nie tylko ona, ale również jej mąż – dr Łukasz Jagielski. Oboje od lat kojarzeni przez pacjentki z całego kraju z oddziałem położniczym w tej placówce.
Interwencja Brauna w Oleśnicy. O dr Jagielskiej zrobiło się głośno
Dr Gizela Jagielska to ceniona ginekolożka i położniczka, przez lata wicedyrektorka szpitala w Oleśnicy. Na ustach całej Polski znalazła się w kwietniu 2025 roku, po publikacji "Gazety Wyborczej", która opisała przypadek legalnej aborcji przeprowadzonej przez nią u pani Anity w 36 tygodniu ciąży (płód miał ciężką postać wrodzonej łamliwości kości).
Do szpitala wtargnął wtedy Grzegorz Braun. Chciał dokonać "obywatelskiego zatrzymania" lekarki.
– Jestem zamknięta w sekretariacie. Rozmawiam z panią i nie mogę stąd wyjść, bo pan Braun stoi w drzwiach i blokuje wyjścia. Nie jestem w stanie wykonywać swoich obowiązków lekarskich – relacjonowała wtedy w rozmowie z naTemat.
Sprawą wykonanej przez nią aborcji żyła cała Polska. – Czytam o sobie, że jestem mordercą seryjnym. Że jestem z piekła rodem. Doktorem Mengele. Życzą mi chorób nowotworowych. Można by tu wymienić całą litanię – mówiła nam Jagielska.
Skrajne reakcje po decyzji szpitala w Oleśnicy.
Teraz, po decyzji szpitala w Oleśnicy na Dolnym Śląsku, wśród przeciwników ginekolożki i aborcji aż gotuje się od emocji.
"Powinna dostać wyrok i dożywotni zakaz wykonywania zawodu", "Nareszcie", "Piękna informacja", "Straszne, żeby kobieta mordowała dzieci zamiast dawać im życie" – to tylko kilka łagodniejszych komentarzy.
Ale innych w skrajnie odmiennych tonie też jest zalew. Na przykład na profilu wrocławskiej "Wyborczej" ponad 6 tys. komentarzy.
"Pani doktor, dziękujemy za niezłomną postawę w walce o zdrowie matki i skrócenie potwornego cierpienia dziecku", "Wielka szkoda", "Strzał w kolano ze strony szpitala. To właśnie do nich przyjeżdżały kobiety", "Szkoda, że polityka weszła tam, gdzie nie powinno jej być", "Szkoda kobiet, dla których to była ostatnia deska ratunku" – piszą komentujący.
O dr Jagielskiej: "Bardzo dobry chirurg z wielką empatią i szacunkiem do pacjentek".
Sam szpital też już zabrał głos.
"W związku z kończącymi się z dniem 31.12.2025 r. umowami niektórych lekarzy wykonujących świadczenia medyczne na oddziale ginekologiczno-położniczym (w tym lek. Gizeli Jagielskiej) przeprowadzony został konkurs ofert, w oparciu o art. 26 ustawy z dnia 15.04.2011 r. o działalności leczniczej" – czytamy w oświadczeniu, które otrzymał "Fakt". Wybrano najkorzystniejszą.
Prokuratura umorzyła śledztwo ws. przerwania ciąży
Co ciekawe, 10 grudnia – dzień po decyzji szpitala o zakończeniu współpracy z lekarką – pojawiła się informacja, że prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie przeprowadzenia aborcji z naruszeniem prawa przez dr Gizelę Jagielską.
Jak czytamy w TVN24, według prokuratury przerwanie ciąży przez lekarkę 29 października 2024 r. w Powiatowym Zespole Szpitali w Oleśnicy oraz inne jej działania związane z tą procedurą nie miały "znamion czynu zabronionego".
ALMA wykrywa w 3I/ATLAS niezwykłą chemię. Avi Loeb widzi w niej sprzymierzeńca życia, ale zasiewa ziarno niepewności.
Kometa 3I/ATLAS znowu rozpala naszą wyobraźnię. Tym razem nie chodzi o jej dziwną trajektorię ani spektakularne dżety gazu, lecz o chemię, którą niesie ze sobą przez kosmos. Astrofizyk Avi Loeb, analizując najnowsze dane z radioteleskopu ALMA, sugeruje, że ATLAS może być bardziej "kosmicznym ogrodnikiem" rozsiewającym budulec życia niż groźnym trucicielem. Klucz do tej tezy tkwi w niezwykłych ilościach metanolu i cyjanowodoru wokół jądra obiektu.
Wizyta z obcymi związkami chemicznymi
3I/ATLAS to dopiero trzeci znany obiekt pochodzący spoza naszego Układu Słonecznego, który zbliżył się do Słońca na tyle, by można go było dokładnie zbadać. Gdy kometa sunęła przez wewnętrzne rejony Układu Słonecznego, sieć radioteleskopów ALMA w Chile "rozebrała" jej komę na czynniki pierwsze, śledząc charakterystyczne sygnały cząsteczek w falach milimetrowych.
Zespół, na który powołuje się Avi Loeb, znalazł w otoczeniu 3I/ATLAS m.in. metanol (CH₃OH) i cyjanowodór (HCN). Są to dwa związki dobrze znane chemikom zajmującym się pochodzeniem życia. Oba powstają na ziarnach lodowego pyłu w zimnych obłokach międzygwiazdowych, zanim trafią do komet, planetozymali i młodych układów planetarnych.
Rekordowy koktajl: metanol kontra cyjanowodór
Najciekawsze okazały się jednak same proporcje. ALMA obserwowała 3I/ATLAS w kilku terminach, kiedy kometa zbliżała się do Słońca na odległość od ok. 2,6 do 1,7 jednostki astronomicznej. Z czasem tempo produkcji metanolu gwałtownie rosło, zgodnie z ostrą zależnością od odległości od Słońca.
Cyjanowodór zachowywał się inaczej – jego emisja była wyraźnie słabsza w stronę Słońca, a mocniej związana z samym jądrem komety. Metanol natomiast pojawiał się obficiej w dżecie gazu, daleko od jądra. W efekcie stosunek ilości metanolu do cyjanowodoru okazał się jednym z najwyższych, jakie kiedykolwiek zmierzono w jakiejkolwiek komecie. Wyżej wypada jedynie pojedynczy, bardzo nietypowy obiekt z naszego Układu Słonecznego.
Dla Loeba to ważna wskazówka: ten międzygwiazdowy gość nie tylko obficie wyrzuca substancję, która jest dobrym paliwem dla chemii życia, ale jednocześnie relatywnie oszczędnie "dozuje" związek powszechnie kojarzony z trucizną.
Metanol: paliwo dla chemii życia
W swoim tekście Loeb przypomina, że metanol to jeden z klasycznych klocków, z których chemicy potrafią budować bardziej złożone cząsteczki, w tym prekursory aminokwasów i cukrów, takich jak ryboza, czyli kluczowy składnik RNA i DNA. Metanol widzimy w obłokach gwiazdotwórczych, w dyskach protoplanetarnych, a teraz także w obłoku gazu otaczającym międzygwiazdową kometę.
Na Ziemi istnieją całe grupy mikroorganizmów (tzw. metylotrofy), które potrafią żyć, czerpiąc energię wyłącznie z metanolu. U roślin gazowy metanol może działać jak sygnał alarmowy: uwalniany z uszkodzonych tkanek uruchamia mechanizmy obronne przed patogenami. W kosmicznej skali oznacza to, że metanol jest jednym z najbardziej wszechstronnych i "użytecznych" związków w chemii życia, od prebiotycznych reakcji w lodzie kometarnym po złożone ekosystemy.
Cyjanowodór: trucizna, ale jednocześnie narzędzie ewolucji
Cyjanowodór budzi z kolei złe skojarzenia – kojarzy się z toksycznym gazem bojowym i trucizną blokującą oddychanie komórek. Loeb podkreśla jednak, że HCN ma też drugie oblicze. W niewielkich stężeniach potrafi wspierać powstawanie podstawowych elementów biochemii, takich jak aminokwasy czy zasady azotowe wchodzące w skład RNA i DNA.
Również w biosferze Ziemi cyjanowodór nie jest wyłącznie zwyczajnym antagonistą. Rośliny produkują go jako element systemu obrony przed roślinożercami i patogenami, a niektóre mikroorganizmy wykorzystują go, by eliminować konkurencję. W niskich dawkach może wręcz pełnić funkcję sygnału regulującego procesy rozwojowe. Właśnie dlatego proporcja metanolu do cyjanowodoru w 3I/ATLAS jest tak interesująca. W uproszczeniu: więcej paliwa dla chemii życia, mniej agresywnej trucizny.
Międzygwiazdowy ogrodnik czy kosmiczny zabójca?
Na tej podstawie Avi Loeb proponuje obrazowy kontrast: czy 3I/ATLAS jest "przyjaznym ogrodnikiem", który rozsiewa po galaktyce składniki sprzyjające powstawaniu życia, czy raczej "seryjnym zabójcą", rozrzucającym truciznę w formie cyjanowodoru?
W jego ocenie bilans przechyla się w stronę ogrodnika. Anomalnie wysoki udział metanolu względem cyjanowodoru sugeruje, że takie obiekty mogą raczej wzbogacać dyski protoplanetarne i młode planety w budulec chemii organicznej niż je masowo sterylizować. W wizji Loeba międzygwiazdowe komety mogą być więc wehikułami panspermii – nie tyle przenoszącymi gotowe organizmy, ile rozwożącymi po galaktyce "zestawy startowe" do powstania życia.
Co 3I/ATLAS nam mówi o nas samych?
Loeb przyznaje, że jedno nietypowe zestawienie metanolu i cyjanowodoru w jednej komecie nie rozwiązuje zagadki pochodzenia życia we Wszechświecie. Pokazuje jednak coś bardzo ważnego: procesy chemiczne sprzyjające złożonym reakcjom mogą zachodzić nie tylko w atmosferach planet czy na ich powierzchni, lecz także w lodzie i gazach otaczających małe, lodowe bryły podróżujące między gwiazdami.
Jeśli 3I/ATLAS nie jest wyjątkiem, lecz reprezentantem całej populacji podobnych obiektów, oznaczałoby to, że galaktyka jest znacznie lepiej "nawożona" budulcem życia, niż dotąd przypuszczaliśmy. Każda taka kometa, która wpadnie do młodego układu planetarnego, może wzbogacić lokalną chemię i ułatwić start prebiotycznym procesom.
Dzięki analizom, na które powołuje się Avi Loeb, kometa 3I/ATLAS staje się jednak ciekawym studium przypadku: pokazuje, że "przybysze spoza układu" mogą nosić w sobie nie tylko spektakularne dżety gazu i pyłu, lecz także wyjątkowo sprzyjający życiu zestaw cząsteczek. Czy to wystarczy, by uznać je za kosmicznych ogrodników? To pytanie pozostaje otwarte, ale dane z 3I/ATLAS sprawiają, że warto je zadawać coraz częściej.
Polska weźmie udział w 70. Konkursie Piosenki Eurowizji. Po tym, jak kilka krajów zrezygnowało z tego wydarzenia, gdy swój start ogłosił Izrael, pojawiły się pytania, a co z naszą delegacją. Stacja TVP właśnie wydała komunikat w tej sprawie, zdradzając powód swojej decyzji.
Krok Europejskiej Unii Nadawców (EBU), która bez głosowania dopuściła Izrael do przyszłorocznego konkursu w Wiedniu, uruchomiła lawinę konsekwencji. Izraelski nadawca publiczny potwierdził udział, a niemal natychmiast cztery kraje – Holandia, Irlandia, Hiszpania i Słowenia – ogłosiły bojkot.
Polska na Eurowizji 2026. TVP ogłosiła decyzję
Ich przedstawiciele argumentują, że nie mogą przystąpić do konkursu, który ignoruje "przerażającą liczbę ofiar w Strefie Gazy" (ponad 70 tysięcy) i skalę trwającego kryzysu humanitarnego. W tle znów powróciła również dyskusja o rzekomej apolityczności Eurowizji. EBU tłumaczy swoją decyzję zasadą neutralności, jednak w 2022 roku wykluczono Rosję tuż po ataku na Ukrainę, co wskazuje i na niekonsekwencję, i na podwójne standardy.
Wśród Polek i Polaków coraz częściej pojawiały się pytania, a co z udziałem naszego kraju. TVP przez pewien czas milczała. Aż do teraz. Wydano oświadczenie, po którym wszystko stało się jasne.
Polska wystąpi na Eurowizji 2026. "Jesteśmy świadomi skali napięć, które towarzyszą najbliższej edycji. Rozumiemy emocje i niepokoje. Wierzymy jednak, że Eurowizja ma jeszcze szansę na to, by ponownie stać się przestrzenią, którą wypełnia muzyka. I tylko muzyka. My tę szansę dajemy, tak, jak przeważająca większość członków EBU" – przekazano w komunikacie.
Wcześniej o zdanie i decyzję pytano też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Resort odpowiedział jednoznacznie, że nie zamierza ingerować w decyzje TVP. W przekazanym Plejadzie komentarzu zaznaczono, że stanowisko MKiDN "pozostaje niezmienne", a decyzje Telewizji Polskiej w likwidacji – tak jak wszystkich nadzorowanych instytucji – "są decyzjami autonomicznymi".
Dodajmy, że na 14 lutego zaplanowano już polskie preselekcje, a jurorzy są w trakcie wyboru finalistów.
Bywa, że prezenty świąteczne cieszą tylko przez chwilę. Gdy leżą pod choinką i zaraz po odpakowaniu wywołują uśmiech, chwilę później o nich zapominamy. Nie musi tak być. Na przykładzie kilku świetnych produktów marki Dreame udowodnię, że praktyczny prezent to znacznie lepszy wybór.
Uwielbiam praktyczne prezenty, bo oprócz pełnienia funkcji upominku potrafią również ułatwić życie. Nie tylko w wigilię, ale również Sylwestra i przez cały rok. Produkty marki Dreame łączą w sobie dwie cechy – są przydatne, bo pomagają w codziennych obowiązkach, ale również cieszą oko. To, w jaki sposób działają, potrafi wręcz zachwycić. Wiem, na pierwszy rzut oka brzmi to dziwnie, ale kto nie widział, z jaką gracją tańczy w domu nowoczesny robot sprzątający, powinien to nadrobić. Pisząc kolokwialnie – szczęka opada.
Prezenty, o których piszę przyjdą z pomocą, gdy trzeba będzie posprzątać po wigilii, przydadzą się podczas przygotowań do Sylwestra, ale przede wszystkim będą służyć przez cały rok, gdy już zapomnimy o świętach.
Marka Dreame powstała w 2017 r. i moje najmocniejsze skojarzenie budzi tym, w jaki sposób stała się liderem rynku urządzeń AGD. W tamtych czasach synonimem robota sprzątającego była Roomba, a odkurzacza pionowego - Dyson. Dziś już tak nie jest, a producent wyprzedził pod względem rozwiązań wspomnianych gigantów branży. Dreame jednak to nie tylko sprzątanie. Marka oferuje również urządzenia beauty czy sprzęt kuchenny. Dziś jest obecna w 100 krajach świata i postawiła sobie za cel ułatwianie życia, tworząc cały ekosystem produktów dla domu.
Prezenty dla ceniących czas
Urządzenia Dreame osiągnęły poziom ekspercki w oszczędzaniu czasu swoich właścicieli. Weźmy na przykład robota sprzątającego Dreame X50 Ultra. To urządzenie, które zautomatyzuje sprzątanie powierzchni płaskich w naszym domu. Nie tylko samodzielnie odkurzy i umyje podłogę, ale odciąży nas od najmniej przyjemnych czynności związanych ze sprzątaniem po sprzątaniu. Wypłucze zatem pady mopujące, wysuszy je, zapobiegając powstawaniu pleśni i przykrych zapachów. Zanim to zrobi, opróżni się z odkurzonego brudu. Naszym zadaniem pozostanie nalanie wody i opróżnienie zbiornika na brudną oraz - raz na 3,5 miesiąca - wymiana worka. Już samo to robi wrażenie, jednak to dopiero wstęp.
Silnik Dreame X50 Ultra generuje potężną siłę ssania rzędu 20 000 Pa. Ta okrągła liczba przekłada się na życie w ten sposób, że robot będzie w stanie pochłonąć każdego rodzaju zabrudzenie stałe. Nie jest istotne czy będzie to rozsypany cukier, kasza, żwirek z kociej kuwety czy zwierzęca sierść. Zespół dwóch szczotek głównych obraca się w przeciwnych kierunkach, co jest to nie tylko bardziej skuteczne niż szczotka pojedyncza, ale zapobiega również nawijaniu się włosów.
Sprzęt sam rozpoznaje, jak bardzo brudna jest podłoga i dostosowuje na tej podstawie swoją moc oraz stopień nawilżenia padów myjących. Urządzenie ma wysuwane nóżki, które pozwolą mu pokonać przeszkody do wysokości 6 cm, takie jak progi czy różnice w poziomie podłogi. W razie potrzeby obniży zawieszenie, schowa wieżyczkę i wjedzie w miejsca niedostępne dla innych robotów – np. pod fotel. X50 Ultra potrafi czyścić na sucho i mokro przy krawędziach dzięki wysuwanej szczotce bocznej i padom mopującym. Kiedyś była to pięta achillesowa tego typu urządzeń, dziś robot Dreame potrafi sprzątać wszędzie. Gdy wjeżdża na dywan, podnosi pady, ale w razie potrzeby potrafi zostawić je w stacji dokującej. Wszystko po to, by nie zamoczyć dywanów w czasie odkurzania.
Robot rozpoznaje, że znajduje się w pobliżu kuwety czy psiej miski. Dzięki temu te newralgiczne miejsca zostaną posprzątane dokładniej.
Drugą propozycją oferującą oszczędność czasu będzie pionowy odkurzacz Dreame Z30 AquaCycle. Cechuje się potężną maksymalną siłą ssania rzędu 28 000 Pa. Wykorzystuje ją jednak tylko w razie potrzeby, bo w trybie inteligentnym samodzielnie dostosowuje moc do stopnia zabrudzenia podłogi. Wyróżnikiem tego odkurzacza jest system AquaCycle, który zamienia go w wydajnego mopa do mycia podłogi. Specjalna końcówka używa do mycia wyłącznie czystej wody, regulując jej dozowanie.
Dreame Z30 AquaCycle to urządzenie typu lie-flat, oznacza to, że możemy sprzątać pod kątem 180 stopni i wjechać na przykład pod łóżko. Pracę ułatwia podświetlenie, dzięki któremu zobaczymy, czy nasza podłoga jest już czysta. Odkurzacz sprawdzi się w domu, gdzie występują alergie na kurz. Jego system filtracji eliminuje aż 99,99% cząsteczek o wielkości do 0,1 μm.
Dzięki inteligentnemu zarządzaniu mocą i dostosowywaniem jej do stopnia zabrudzenia na jednym ładowaniu bez przeszkód posprzątamy duże mieszkanie. W trybie eco odkurzacz potrafi pracować do 90 minut.
Trzecim urządzeniem w kategorii będzie odkurzacz wet&dry Dreame H14 Dual. Wchodzimy tu na wyższy poziom, bo jest to sprzęt konwertowalny. Jego głównym zadaniem jest sprzątanie na mokro, ale wystarczy kilka ruchów, by zamienić go w „zwykły” odkurzacz pionowy, którym posprzątamy dywany, odkurzymy parapety czy meble.
Dreame H14 Dual myje podłogę i zasysa zabrudzenia stałe jednocześnie. Oszczędność czasu polega więc na tym, że nie musimy najpierw odkurzać, a następnie mopować. Dzieje się to jednocześnie. Dzięki systemowi lie-flat 180 stopni wjedziemy nim na płasko nawet pod łóżko. Sprzęt myje nie tylko wodą. W zależności od stopnia zabrudzenia dostosuje ilość detergentu do potrzeb. Wydajny silnik generujący maksymalną siłę ssania rzędu 18 000 Pa poradzi sobie z większością zabrudzeń. W trybie ssania pomoże posprzątać rozlane płyny. Po pracy odkładamy odkurzacz na stację dokującą, na której rolka myjąca zostanie umyta w gorącej wodzie o temperaturze 60 stopni Celsjusza oraz wysuszona zapobiegając powstawaniu brzydkich zapachów.
Dreame H14 Dual może pracować do 40 minut w trybie mopowania i do 75 minut w trybie odkurzania.
Prezenty dla miłośników gotowania
Dreame kojarzy się ze sprzątaniem, ale nie jest to wyłączna domena marki. W swoje ofercie posiada ona również sprzęt do kuchni. Dobrym przykładem będzie airfryer Dreame AF30. Pozwala on na beztłuszczowe, zdrowe przygotowywanie soczystych i smacznych posiłków. Na uwagę zasługuje zwiększona pojemność 7 litrów, który pozwoli przygotować obiad dla całej rodziny. Technologia cyrkulacji powietrza 360°, inteligentne nawilżanie SmartSteam 3X Infuse zapewnią dobrze ugotowane potrawy, które nie będą jednak przesuszone. Urządzenie skonstruowane jest symetrycznie – elementy grzewcze występują na górze i dole, co sprawia, że nie musimy obracać potraw w czasie ich przygotowania. Nanoceramiczna powłoka zapobiega przywieraniu jedzenia i pozwala na mycie w zmywarce.
Temperatura pieczenie regulowana jest z ogromną dokładnością. Specjalny czujnik sprawdza ją 5 razy na sekundę zapewniając precyzję do 1 stopnia Celsjusza w zakresie temperatur od 50 do 200 stopni Celsjusza. Wybierać możemy spośród 6 trybów pracy, w tym smażenia, grillowania, pieczenia czy suszenia owoców.
Dreame AF30 jest łatwy w użytkowaniu. Obsłużymy go z poziomu intuicyjnego i kolorowego panelu dotykowego.
Prezenty dla dbających o wygląd
Na koniec dwa prezenty z kategorii beauty. Pierwszym będzie urządzenie 7w1 do stylizacji włosów. Przyda się już chwilę po świętach podczas przygotowań do zabawy sylwestrowej. Dreame AirStyle Pro to suszarka z funkcją stylizacji, która oferuje aż siedem magnetycznych końcówek odpowiednich zarówno dla naturalnych fal, sprężystych loków, jak i prostych włosów.
Silnik generujący 110 tys. obrotów na minutę tworzy strumień powietrza o prędkości 60 m/s. Temperatura monitorowana jest 300 razy na sekundę, co ma zapobiec uszkodzeniu włosów. Do dyspozycji mamy trzy poziomy temperatury (zimny, ciepły i gorący) oraz trzy prędkości nawiewu (50 m/s, 55m/s i 60m/s).
Strumień powietrza owija włosy wokół końcówek, zapewniając udaną stylizację loków i zapobiegając plątaniu się włosów. Wałka nie trzeba obracać, bo w zestawie znajdziemy końcówki dedykowane dla prawej i lewej strony. Na wyposażeniu znajduje się również zestaw trzech rodzajów szczotek stylizujących.
Dreame Pocket Pro to poręczna suszarka, którą można zabrać na wyjazdy. Wydajny silnik generuje strumień powietrza o prędkości 70 m/s. Producent twierdzi, że wystarczy 40 sekund, by wysuszyć krótkie włosy.
Suszarka korzysta z technologii jonizacji. Przed zniszczeniem włosów ochronią czujniki sprawdzające stopień nagrzania 300 razy na sekundę i zapewniające bezpieczną temperaturę suszenia poniżej 57 stopni Celsjusza. Dreame Pocket Pro pracuje w aż 5 trybach: Cold Air, Warm Air, Hot Air, Hot/Cold Cycle i Instant Cold Air i oferuje dwie prędkości przepływu powietrza.
Lotnisko Kraków-Balice to bez wątpienia największy przegrany tegorocznej zimy. Na regularne przekierowania narzekają pasażerowie. Dodatkowo ze względu na różne przepisy w Balicach i Krakowie muszą opróżniać bagaże. To jednak niebawem się zmieni.
Nie ma tygodnia, żeby lotniska w Balicach nie spowijała gęsta mgła, która uniemożliwia bezpieczne starty i lądowania. Wówczas dochodzi do masowego przekierowywania lotów, a większość z nich przyjmują Katowice. Zmieniane są nie tylko miejsca lądowania, ale i startów. I tu tkwi kolejny problem, bo w obu portach obowiązują różne zasady dotyczące bagażu podręcznego i podróżni z Krakowa mogą wiele stracić.
Kraków nie ma limitów płynów. Katowice dopiero szykują się na tę rewolucję
Lotnisko w Krakowie we wrześniu oficjalnie usunęło limit płynów w bagażu podręcznym. Nie trzeba tam już przelewać szamponów i żeli pod prysznic do 100-mililitrowych opakowań. Zamiast tego w plecaku czy walizce zabieranej na pokład można mieć nawet 2-litrowe opakowania.
Ta rewolucja sprawiła, że podróżni mogą chętnie zabierać większe pamiątki z Krakowa. Słoiki miodu, czy butelki z syropami i trunkami to popularne produkty, które turyści przywożą z Polski. Tylko że w momencie, kiedy lot jest przekierowany z lotniska w Balicach do Katowic, wszystko to musi trafić do kosza.
Port w Katowicach nie zamontował jeszcze nowoczesnych skanerów. Co za tym idzie, nadal obowiązują tam stare przepisy, które pozwalają na przewóz płynów w bagażu podręcznym w maksymalnie 100-mililitrowych opakowaniach. Dodatkowo nie może być ich więcej niż litr. Kiedy ten problem zniknie? O to spytaliśmy port w Katowicach.
Lotnisko w Katowicach chce zamontować skanery 3D. Jest nawet wstępna data
Kolejne polskie lotniska składają zamówienia na zakup i montaż nowych skanerów CT. Taki plan ma także port w Katowicach. Rozwiązanie to pozwala bowiem nie tylko na zabranie płynów w większych opakowaniach, ale przede wszystkim przyspiesza kontrolę bezpieczeństwa, bo nie trzeba już niczego wyjmować z plecaka.
Tylko kiedy taki sprzęt pojawi się w Katowicach? "Górnośląskie Towarzystwo Lotnicze S.A., spółka zarządzająca Katowice Airport, planuje stopniowe dostosowywanie urządzeń na kontroli bezpieczeństwa do nowego rozporządzenia UE, które umożliwia przewożenie w bagażu podręcznym płynów w opakowaniach o pojemności do nawet dwóch litrów oraz znosi konieczność wyciągania elektroniki z bagażu na czas kontroli. Pierwsze skanery CT powinny pojawić się na katowickim lotnisku w drugiej połowie 2026 roku" – przekazał nam Piotr Adamczyk, rzecznik lotniska w Katowicach.
Pasażerowie muszą zatem uzbroić się w cierpliwość i uważać. Jeżeli lot z Krakowa mają wczesnym rankiem lub późnym popołudniem, jest duże ryzyko, że ich lot będzie przekierowany. Na wszelki wypadek lepiej nie pakować wtedy dużych opakowań z płynami do bagażu podręcznego.