Młoda pacjentka w lubińskim szpitalu walczyła o życie, a jedyny specjalista zdolny dokończyć operację był we Wrocławiu. Policja zorganizowała eskortę, dzięki której chirurg dotarł na salę operacyjną na czas. Operacja zakończyła się sukcesem.
W piątek, 5 grudnia, po południu dyżurny lubińskiej komendy otrzymał informację o tym, że w jednym ze szpitali odbywa się operacja, która wymaga pilnej obecności lekarza chirurga specjalisty. Na salę operacyjną lekarz musiał dojechać aż z Wrocławia. Z uwagi na ciężki stan młodej pacjentki w walce o jej życie i zdrowie liczyła się każda sekunda.
W uzgodnieniu z dyżurnym dolnośląskiej policji natychmiast zapadła decyzja o policyjnej eskorcie. Na trasę ruszył patrol ruchu drogowego z Komendy Powiatowej Policji w Wołowie, który eskortował samochód, którym kierował lekarz, aż do granic powiatu. Następnie samochód przejął patrol w Lubinie.
Policyjna eskorta uratowała życie pacjentki w Lubinie - chirurg dotarł na czas
Źródło: Policja w Lubinie
Policyjna eskorta uratowała życie pacjentki
"Funkcjonariusze z zachowaniem szczególnych środków ostrożności oraz dostosowaniu prędkości do warunków drogowych i przy użyciu sygnałów uprzywilejowania, wspólnie z policjantami ruchu drogowego komendy policji w Wołowie, tworząc kolumnę, w której samochód z lekarzem znajdował się w środku, bezpiecznie dotarli do szpitala" - informuje lubińska policja.
Po przyjeździe na miejsce chirurg trafił ma sale operacyjną. Dzięki szybkiej akcji, finalnie udało się uratować życie kobiety.
Autorka/Autor: SK/tok
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Policja w Lubinie
Jesteś zalogowany na zbyt dużej ilości urządzeń
Limit zalogowanych sesji to 5. Usuń lub wyloguj się z innych urządzeń z karty Twoich urządzeń, aby kontynuować.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Osiągnięto limit jednoczesnych odtworzeń
Oglądasz na więcej niż 2 urządzeniach naraz. Aby kontynuować, zatrzymaj odtwarzanie na jednym z nich.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Materiał niedostępny
Ten materiał jest obecnie niedostępny. Może został usunięty, przeniesiony lub jego publikacja jest opóźniona.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Transmisja została zakończona
Dziękujemy za oglądanie. Przejdź do listy kanałów, aby sprawdzić dostępne audycje.
Materiał niedostępny w Twojej lokalizacji
Przykro nam, materiały można odtwarzać tylko na terenie Unii Europejskiej.
Jeżeli przebywasz na terenie UE i widzisz ten komunikat, sprawdź możliwe rozwiązania na stronie:pomoc.tvn24.pl
Wystąpił problem z odtworzeniem materiału
Spróbuj odświeżyć stronę. Jeśli problem będzie się utrzymywał, skontaktuj się z pomocą techniczną.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Na ulicy, której patronem jest adwokat uczestników Poznańskiego Czerwca 1956 r., zawieszono tabliczkę z błędnie zapisanym jego nazwiskiem. Stanisławowi Hejmowskiemu dopisano w nazwisku dwie literki.
Dziennikarka TVN24 Aneta Regulska zajęła pierwsze miejsce w 11. edycji konkursu "Uzależnienia 21 wieku". Wyróżnienie otrzymała za swój reportaż na temat nielegalnego hazardu "Cena gry".
Rosyjski sabotaż to "część strategicznej sygnalizacji wobec USA"
Źródło: TVN24
Dla państw leżących najbliżej frontu, w tym Polski, prowadzona przez Moskwę wojna hybrydowa stanowi tak wielkie zagrożenie dla cywilów, jak terroryzm islamistyczny, który był głównym problemem dla służb wywiadowczych w Europie przez ostatnie 20 lat - ocenił we wtorek "Financial Times".
Brytyjska gazeta przypomniała, że w lipcu 2024 r. w centrach logistycznych w Polsce, Niemczech i Wielkiej Brytanii eksplodowały paczki DHL. Służby bezpieczeństwa połączyły ten fakt z grupą sabotażystów kierowanych przez Rosjan, którzy posiadali co najmniej 6 kg materiałów wybuchowych.
Drobne, jak ukłucia szpilką
Zdaniem urzędników bezpieczeństwa, cytowanych przez "FT", to wystarczyło, aby zrealizować kolejny etap planu, czyli "zaatakować loty do USA i spowodować większe zakłócenia w branży lotniczej, niż jakikolwiek akt terroru od czasu ataku na World Trade Center" w 2001 r.
Według dziennika to tylko jeden z przykładów "niebezpiecznych incydentów w ramach skoordynowanej i tajnej kampanii sabotażu prowadzonej przez Moskwę, która ma wywołać zamieszanie na całym kontynencie i stale zwiększa ryzyko utraty ludzkiego życia". Jak wynika z doniesień medialnych, do tej pory funkcjonariusze wywiadu oraz policja udaremnili plany m.in. wykolejenia zatłoczonych pociągów, podpalenia centrów handlowych, zburzenia zapory wodnej i zatrucia zasobów wodnych.
Cytowany przez "FT" szef jednej z głównych europejskich agencji wywiadowczych powiedział, że jego oficerowie obserwowali rosyjskich agentów, badających mosty drogowe, przypuszczalnie z zamiarem ich zaminowania. Jego zdaniem, także "linie kolejowe na całym kontynencie są intensywnie mapowane w poszukiwaniu słabych punktów". Agencje wywiadowcze "śledzą również próby Rosji, mające na celu wprowadzenie do państw europejskich wysoce wyszkolonych, uśpionych sabotażystów".
"Bardziej szczegółowe, niedawne oceny rosyjskich działań sabotażowych w Europie, jak twierdzi inny urzędnik, są coraz częściej brane pod uwagę w świetle Wspólnej Oceny Zagrożeń NATO 2023, tajnego raportu udostępnionego szefom obrony państw sojuszniczych, w którym stwierdzono, że Rosja przygotowuje swoje wojsko i gospodarkę na ewentualną wojnę z Europą, która miałaby się rozpocząć do 2029 r." - czytamy na łamach "FT".
- Te incydenty mogą wydawać się drobne, jak drobne ukłucia szpilką. Ale trzeba spojrzeć na to całościowo. To wszystko pojedyncze elementy bardzo skoordynowanej, hybrydowej kampanii, mającej na celu podzielenie społeczeństwa – stwierdził Konstantin von Notz, członek niemieckiej komisji parlamentarnej nadzorującej niemieckie agencje wywiadowcze.
Słabość na całym kontynencie
Redakcja przypomniała, że rosyjska doktryna wywiadu wojskowego opiera się w dużej mierze na idei rozpoznanie poprzez walkę, co oznacza zdobywanie informacji o słabych stronach wroga poprzez ciągłe jego testowanie, po czym dopiero dochodzi do ataku.
"Agresywna taktyka ujawniła, co być może było zaskoczeniem nawet dla Rosji, poważną słabość, którą można wykorzystać na całym kontynencie przy niewielkich kosztach. Co gorsza dla Rosji, inwazje te najwyraźniej wywołały serię naśladownictwa ze strony hobbystów dronów i wichrzycieli, a nawet doszło do kilku fałszywych obserwacji" - napisała gazeta.
Jak ujawnił dziennik, "dyskusje na temat tego, jak może wyglądać skuteczne działanie za pomocą odstraszania (wroga), są na wczesnym etapie". "Państwa europejskie dopiero rozpoczęły regularne spotkania wysokich rangą urzędników ds. bezpieczeństwa narodowego, aby konkretnie zająć się tą kwestią" - zaznaczył "FT".
Autorka/Autor: wk/ToL
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Przemysław Piątkowski
Zdjęcie z Lublina ma być rzekomym dowodem na niedawne spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z Grzegorzem Braunem. Obraz ten wpisuje się w debatę o ewentualnej koalicji PiS z Konfederacją Korony Polskiej - lecz wielu internautów ostrzega, że nie jest prawdziwy. Analiza za pomocą narzędzi do weryfikacji materiałów AI nie pozostawia wątpliwości.
Policja zatrzymała 58-latka, który usłyszał zarzuty usiłowania rozboju. Z ustaleń wynika, że podszedł w środku dnia w Markuszowie (Lubelskie) do siedzącej na ławce 74-latki i chciał jej wyrwać torebkę. Kobieta zaczęła głośno krzyczeć. Pomógł przypadkowy przechodzień, który zabrał mu torebkę i zwrócił ją seniorce.
13-letni chłopiec zwrócił uwagę na mężczyznę, który zdezorientowany błąkał się w rejonie przystanku autobusowego w Urszulinie (Lubelskie). 62-latek powiedział mu, że uderzył się w głowę i nie wie, jak wrócić do domu. Chłopak zadzwonił na numer alarmowy.
Maciej Mazur o "wojnie cenowej" na chińskim rynku motoryzacyjnym
Źródło: TVN24+
Ford i Renault łączą siły, by wspólnie produkować tanie, małe samochody elektryczne na rynek europejski. Partnerstwo ma być odpowiedzią na rosnącą presję ze strony chińskich producentów aut - informuje CNN.
Pierwsze elektryczne modele Forda stworzone na platformach Renault trafią do europejskich salonów w 2028 roku. Szef Forda mówi wprost o "walce o życie" całej branży motoryzacyjnej.
"Walczymy o życie w naszej branży"
Ford i Renault ogłosiły, że wspólnie opracują małe, tańsze samochody elektryczne marki Ford przeznaczone na rynek europejski. Partnerstwo ma być odpowiedzią na rosnącą konkurencję ze strony chińskich producentów, takich jak BYD, Changan czy Xpeng.
- Wiemy, że walczymy o życie w naszej branży – powiedział prezes Forda Jim Farley. – Nie ma lepszego przykładu niż Europa - dodał.
Produkcja we Francji i debiut w 2028 roku
Pierwszy z dwóch planowanych modeli elektrycznych będzie produkowany w fabryce Renault w północnej Francji. Do europejskich salonów trafi w 2028 roku.
Samochody te będą mniejsze niż wszystkie elektryczne modele, które Ford planuje dla rynku amerykańskim. W ramach współpracy oba koncerny będą także rozwijać elektryczne samochody dostawcze dla Europy.
"Chińczycy wkrótce tu będą"
Europejscy producenci muszą mierzyć się z rosnącą ofensywą chińskich marek. – Razem możemy stworzyć potęgę w segmencie lekkich samochodów dostawczych w Europie, z którą Chińczykom będzie bardzo trudno konkurować – podkreślił Farley.
- Chińczycy wkrótce tu będą i dlatego nie chcę czekać - dodał szef Renault Francois Provost.
Ford traci udziały w Europie – jego udział w rynku spadł z 6,1 proc. w 2019 roku do 3,3 proc. w pierwszych 10 miesiącach tego roku. Z kolei Renault, jako najmniejszy z głównych producentów w Europie, próbuje poprzez kolejne partnerstwa obniżać koszty i przyspieszyć rozwój elektromobilności.
Na 15 lat więzienia został skazany Krystian W., pseudonim Krystek, nazywany przez media "łowcą nastolatek". Mężczyzna był oskarżony o popełnienie 65 przestępstw, w tym 40 o charakterze seksualnym. Chodziło między innymi o gwałty i współżycia z dziewczętami poniżej 15. roku życia. Jednocześnie prawomocny wyrok sześciu lat więzienia usłyszał przed gdańskim sądem były szef Zatoki Sztuki w Sopocie, Marcin T.
Marcin Przydacz o spotkaniu prezydenta z Sikorskim: uważamy, że dyplomacja lubi ciszę
Źródło: TVN24
Minister Radosław Sikorski jest gotowy do spotkania z prezydentem Karolem Nawrockim - przekazał rzecznik MSZ Maciej Wewiór, odnosząc się do sporu o nominacje ambasadorskie. Dodał, że szef dyplomacji "oczekuje na zaproszenie". Wcześniej Marcin Przydacz z KPRP zapowiadał "odpowiednie działanie, by doprowadzić do kompromisu" oraz "spotkania w najbliższym czasie".
Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz w poniedziałek w "Rozmowie Piaseckiego" mówił o konflikcie między KPRP a MSZ, dotyczącym nominacji ambasadorskich. Zapowiedział, że "będzie odpowiednie działanie, by doprowadzić do kompromisu". - Będą spotkania w najbliższym czasie - przekazał.
Pytany o termin takiego spotkania, odparł, że raczej już nie w 2025 roku. - Myślę, że po nowym roku, na spokojnie, jak ochłonie pan minister Sikorski i przestanie myśleć tylko w kategoriach walki politycznej i swojej ambicji do bycia może kiedyś ważnym urzędnikiem państwowym - dodał.
Rzecznik MSZ: oczekujemy na zaproszenie
We wtorek na słowa prezydenckiego ministra zareagował rzecznik MSZ. Maciej Wewiór stwierdził, że Radosław Sikorski jest gotów do rozmowy z prezydentem.
- Jeśli chodzi o możliwe spotkanie, po naszej stronie jest oczywiście gotowość. Oczekujemy już drugi miesiąc na wysłany przez ministra Sikorskiego list i przyjmujemy za dobrą monetę, że jest gotowość także (prezydenta) na to spotkanie. Oczekujemy na zaproszenie, jeszcze nie wiem, czy ono wpłynęło - powiedział.
Rzecznik odniósł się tym samym do listu, jaki Sikorski wysłał do Nawrockiego po ich wcześniejszym spotkaniu w sprawie ambasadorów. Doszło do niego 8 października, zaś list szefa MSZ - opublikowany później przez niego w mediach społecznościowych - jest datowany na 15 października.
Sikorski deklaruje w nim chęć rozwiązania problemu dotyczącego powołania ambasadorów. Pisze też że jest gotowy do rozmowy między innymi na temat zmiany obsady szefa placówki w Waszyngtonie. Jako kandydata zaproponował obecnego polskiego przedstawiciela przy NATO Jacka Najdera.
Pod koniec września Nawrocki podkreślił, że nie ma możliwości, aby obecny szef placówki w Waszyngtonie Bogdan Klich oraz Ryszard Schnepf (chargé d’affaires we Włoszech) otrzymali nominacje ambasadorskie. Nawrocki deklarował wtedy, że w połowie października spotka się z szefem MSZ w sprawie nominacji ambasadorskich.
Kobiety w Indiach protestują. Chcą, by gwałt w małżeństwie był karalny (wideo archiwalne)
Źródło: Reuters Archive
Już ponad sto milionów kobiet w Indiach otrzymuje rządowe świadczenie pieniężne bez konieczności spełnienia żadnych dodatkowych warunków - opisuje BBC. Zdaniem ekspertów program przyczynił się między innymi do zwiększenia poczucia godności i pewności siebie wśród pań.
W poniedziałek BBC opisało program trwający w Indiach od kilkunastu lat. Brytyjska stacja ocenia, że to jeden z największych i zarazem najmniej zbadanych eksperymentów polityki społecznej na świecie. Chodzi o przekazywanie kobietom zajmującym się domem świadczeń pieniężnych. Obecnie, jak pisze stacja, już 118 mln dorosłych kobiet w 12 indyjskich stanach otrzymuje bezwarunkowe wypłaty pieniędzy od lokalnych samorządów. W tym roku fiskalnym przedsięwzięcie kosztuje te stany równowartość około 18 mld dolarów (ponad 65 mld złotych, kwota porównywalna do rocznego kosztu polskiego programu 800 plus).
Bezwarunkowe transfery dla kobiet
Jako pierwszy bezwarunkowe świadczenia pieniężne wprowadził stan Goa w 2013 roku, w ślad za nim poszły kolejne. Kwota, jaką kobiety otrzymują, różni się - w zależności np. od wieku czy stopnia zamożności rodziny. Wynosi od tysiąca do 2,5 tys. indyjskich rupii (czyli ok. 40-100 zł). Z polskiej perspektywy może wydawać się mała, ale - jak przyznała jedna z pań cytowana przez BBC, która otrzymuje 1500 rupii indyjskich, czyli około 60 zł - wystarcza jej to na zakup lekarstw, warzyw i pokrycie opłat za edukację syna. Podobnie pożytkuje pieniądze większość kobiet objętych wypłatami - wydają je na podstawowe potrzeby domu i rodziny, czasem kupują także drobne przedmioty poprawiające komfort życia - twierdzi BBC.
Choć otrzymywane kwoty są stosunkowo niewielkie, ich zaletą jest regularność i bezwarunkowość wypłat - zauważa stacja. Dostają pieniądze dlatego, że "prowadzą gospodarstwa domowe, ponoszą ciężar nieodpłatnej opieki i stanowią zbyt liczną grupę wyborców, by można było je zignorować" - czytamy.
Według badania "Time Use Survey" w 2024 roku kobiety w Indiach spędzały prawie pięć godzin dziennie na zajmowaniu się domem, czyli ponad 7,6 raza dłużej niż mężczyźni. To jedna z przyczyn, dla których odsetek kobiet na rynku pracy w tym kraju jest niski.
Efekty programu
Według sondażu przeprowadzonego w 2023 roku w stanie Bengal Zachodni, spośród kobiet, które biorą udział w programie, zdecydowana większość (90 proc.) przyznała, że prowadzi swoje konto bankowe samodzielnie, a 86 proc. pań twierdziła, że same decydują, na co przeznaczą otrzymane od rządu pieniądze.
Z kolei z badań, jakie przeprowadził w różnych stanach prof. Prabha Kotiswaran z King's College London wynika, że kobiety mówiły o zmniejszeniu konfliktów małżeńskich, większym spokoju, poprawie pewności siebie czy możliwości lepszego odżywiania się. - Dowody wskazują, że transfery pieniężne są niezwykle przydatne kobietom, do zaspokojenia bieżących potrzeb swoich oraz gospodarstw domowych. Przywracają też godność tym paniom, które w przeciwnym razie byłyby finansowo uzależnione od swoich mężów w przypadku każdego drobnego wydatku - ocenił prof. Kotiswaran.
Okazuje się, że niewiele badanych kobiet uważało program za rekompensatę za nieodpłatne zajmowanie się domem. Zdaniem badaczy to kwestia komunikacji i kładzenia większego nacisku na prawa kobiet i wartość takiej pracy.
Były szef Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz wicepremier w rządzie PiS Piotr Gliński został wezwany w charakterze świadka do Prokuratury Regionalnej w Rzeszowie. Śledczy badają sprawę Muzeum "Pamięć i Tożsamość" im. św. Jana Pawła II sfinansowanego niemal w całości z pieniędzy publicznych, które - jak alarmuje NIK - może szybko stać się własnością prywatną. W tej sprawie w środę ma zeznawać o. Tadeusz Rydzyk.
Były wicepremier po pojawieniu się w gmachu prokuratury podkreślał, że jest przekonany, iż w związku z powstaniem muzeum i sfinansowaniem prac nie doszło do złamania prawa. - To zupełnie oczywiste. Cała reszta to po prostu igrzyska medialne, w których - jak widać - uczestniczy bardzo wiele osób - powiedział Gliński.
Jako świadka w tej samej sprawie śledczy planują przesłuchać o. Tadeusza Rydzyka. Przesłuchanie wcześniej wyznaczone na 8 grudnia zostało przeniesione na 10 grudnia.
Prokuratura prowadzi śledztwo dotyczące przekroczenia uprawnień przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego w związku z zawarciem z Fundacją "Lux Veritatis" z siedzibą w Warszawie niekorzystnej umowy o utworzeniu instytucji kultury pod nazwą Muzeum "Pamięć i Tożsamość" im. św. Jana Pawła II i przyznaniem jej od 2018 do 2023 r. prawie 219 mln zł dofinansowania z dotacji celowej na wydatki majątkowe, czym - jak wynika z zawiadomienia - działano na szkodę interesu publicznego.
Muzeum "Pamięć i Tożsamość" im. Jana Pawła II w Toruniu
Źródło: tvn24.pl
Zawiadomienie do prokuratury
Mazowiecka Krajowa Administracja Skarbowa alarmowała, że w toku audytu w MKiDN prowadzonego przez dyrektora Izby Administracji Skarbowej w Warszawie skierowano 17 lipca 2024 r. zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, polegającego na braku należytego zabezpieczenia interesów Skarbu Państwa przez ministra kultury.
"Zawiadomienie KAS dotyczyło przede wszystkim niekorzystnych zapisów odnoszących się do rozliczenia środków finansowych przy podpisywanych umowach dot. Muzeum 'Pamięć i Tożsamość' im. św. Jana Pawła II. Kwota złożonego zawiadomienia to prawie 219 mln zł" - napisano.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Resort kultury po informacji przekazanej przez KAS podjął kroki w zakresie zmiany niekorzystnych zapisów umownych i należytego zabezpieczenia interesów Skarbu Państwa.
Muzeum "Pamięć i Tożsamość" im. Jana Pawła II w Toruniu
Źródło: tvn24.pl
NIK o szkodach dla Skarbu Państwa
We wrześniu br. Najwyższa Izba Kontroli oceniła, że niemal samodzielnie sfinansowane i współprowadzone przez państwo muzeum w stosunkowo krótkim czasie może stać się własnością prywatną. NIK złożyła także zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez byłego ministra kultury w związku z finansowaniem powstania Muzeum "Pamięć i Tożsamość". Inspektorzy zwrócili na przykład uwagę na możliwe wyrządzenie Skarbowi Państwa szkody majątkowej w wysokości 57 milionów złotych. Skąd ta kwota? NIK wskazuje, że taką kwotę wydano na opracowanie założeń i kompleksową realizację wystawy stałej, chociaż umowa takich wydatków nie przewidywała.
W czerwcu 2018 r. ówczesny minister kultury Piotr Gliński zawarł z Fundacją "Lux Veritatis" umowę dotyczącą budowy i współprowadzenia muzeum, mimo że fundacja nie miała żadnego doświadczenia w działalności muzealnej. Do czasu zakończenia kontroli ministerstwo wydało na budowę muzeum niemal 149 mln zł, czyli dwa razy więcej, niż pierwotnie zakładano.
W umowie znalazł się zapis, że w przypadku likwidacji muzeum fundacja nie będzie zobowiązana do zwrotu nakładów poniesionych przez ministerstwo. Z umowy wynika również, że muzeum będzie działało do końca 2023 r., a jego dalsze działanie miało zależeć od zgody obu stron, co jest sprzeczne z ustawą o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej.
19 października 2023 r., kilka dni po wyborach parlamentarnych, ówczesny minister kultury podpisał aneks, który zmienił pierwotny zapis umowy, dostosowując go do zrealizowanych zadań. Do umowy wprowadzono zapis, który zobowiązywał kolejnego ministra do przekazywania Fundacji "Lux Veritatis" nie mniej niż 15 mln zł rocznie przez cztery kolejne lata. Miała być to dotacja na działalność bieżącą.
Mówią o nim "szara eminencja". "Nie chodzi o to, że coś jest dobre albo złe"
Thierry Frémaux i Tom Cruise
Źródło: Castel Franck/ABACA/PAP
Mówi o sobie, że jest filmowym fanatykiem. Inni chcą w nim widzieć tego, który w świecie kina pociąga za sznurki. W rozmowie z TVN24+ dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Cannes Thierry Frémaux mówi, że od 25 lat nie żałuje żadnej decyzji, jaką podjął. Mimo krytyki, która czasem na niego spada.Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
28 grudnia minie 130 lat od pierwszego publicznego pokazu filmowego, do którego wykorzystano kinematograf braci Lumière.
W związku z tą rocznicą Timeless Film Foundation zorganizowała specjalne pokazy filmu "Bracia Lumière!" w reżyserii Thierry'ego Frémaux z jego autorskim komentarzem na żywo.
Frémaux jest przede wszystkim znany jako dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Cannes. Z TVN24+ rozmawiał m.in. o największych wyzwaniach, jakie stoją przed współczesnym kinem oraz głosach krytycznych pod jego adresem.
Thierry Frémaux od blisko 25 lat jest dyrektorem artystycznym Festiwalu Filmowego w Cannes - jednego z pięciu najważniejszych wydarzeń tego typu na świecie. To tu wręczana jest Złota Palma - najbardziej prestiżowa nagroda filmowa, uznawana od dekad za odpowiednik literackiej Nagrody Nobla. Frémaux odpowiedzialny jest między innymi za opracowywanie Oficjalnej Selekcji - zestawu filmów, które trafiają do kilku oficjalnych sekcji canneńskiego programu (między innymi: Konkurs Główny, Poza Konkursem, Un Certain Regard, Midnight Screenings czy Cannes Premiere).
Na policję w Łukowie zadzwonił mężczyzna, który zgłosił, że jego sąsiad zachowuje się agresywnie. Gdy na miejscu pojawił się radiowóz, 43-latek odrzucił trzymany w ręce nóż i zaprzeczył, że komuś groził. Z ustaleń wynika, że agresor kilka miesięcy wcześniej chciał zaatakować sąsiada siekierą. Groził też jego córce.
46-latek zaalarmował policję, że w pobliżu jego posesji znajduje się awanturujący się sąsiad, który grozi mu nożem.
Gdy mundurowi dojeżdżali na miejsce zauważyli mężczyznę, który na widok radiowozu odrzucił nóż. Zatrzymany przez policjantów twierdził, że nikomu tym nożem nie groził.
43-latek odrzucił trzymany w ręce nóż i zaprzeczył, że komuś groził
Źródło: KPP Łuków
Od kilku miesięcy miał do niego "jakieś pretensje"
"W inny sposób sytuację opisał zgłaszający 46-latek. Mówił on policjantom, że mieszkający w pobliżu 43-letni sąsiad od kilku miesięcy 'ma do niego jakieś pretensje'. W tym czasie kilka razy groził mu między innymi zabójstwem, a w październiku chciał zaatakować go siekierą" - pisze w komunikacie aspirant sztabowy Marcin Józwik z Komendy Powiatowej Policji w Łukowie.
Pijany 43-latek spędził noc spędził w policyjnej celi. Śledczy ustalili, że mężczyzna groził zabójstwem nie tylko swemu sąsiadowi, ale też i jego córce. Mężczyzna usłyszał już zarzuty. Sąd zgodził się na tymczasowy areszt. Grozi mu do trzech lat pozbawienia wolności.
Autorka/Autor: tm/tok
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: KPP Łuków
Jesteś zalogowany na zbyt dużej ilości urządzeń
Limit zalogowanych sesji to 5. Usuń lub wyloguj się z innych urządzeń z karty Twoich urządzeń, aby kontynuować.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Osiągnięto limit jednoczesnych odtworzeń
Oglądasz na więcej niż 2 urządzeniach naraz. Aby kontynuować, zatrzymaj odtwarzanie na jednym z nich.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Materiał niedostępny
Ten materiał jest obecnie niedostępny. Może został usunięty, przeniesiony lub jego publikacja jest opóźniona.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Transmisja została zakończona
Dziękujemy za oglądanie. Przejdź do listy kanałów, aby sprawdzić dostępne audycje.
Materiał niedostępny w Twojej lokalizacji
Przykro nam, materiały można odtwarzać tylko na terenie Unii Europejskiej.
Jeżeli przebywasz na terenie UE i widzisz ten komunikat, sprawdź możliwe rozwiązania na stronie:pomoc.tvn24.pl
Wystąpił problem z odtworzeniem materiału
Spróbuj odświeżyć stronę. Jeśli problem będzie się utrzymywał, skontaktuj się z pomocą techniczną.
Więcej informacji o możliwościach rozwiązania problemu znajdziesz na stronie:pomoc.tvn24.pl
Donald Tusk: będzie zgoda Komisji Europejskiej na pomoc publiczną w celu budowy elektrowni jądrowej
Jest zgoda Komisji Europejskiej na miliardy pomocy publicznej na budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej - napisał we wtorek w mediach społecznościowych premier Donald Tusk.
"Mamy to! Miliardy pomocy publicznej na budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Jest zgoda Europy i są pieniądze" - napisał na X szef rządu.
"Pierwsze cztery miliardy jeszcze w tym miesiącu" - dodał.
Mamy to! Miliardy pomocy publicznej na budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Jest zgoda Europy i są pieniądze. Pierwsze cztery miliardy jeszcze w tym miesiącu. #RobimyNieGadamy
Komisja Europejska poinformowała we wtorek, że zatwierdziła, zgodnie z unijnymi przepisami dotyczącymi pomocy publicznej, pakiet pomocowy na rzecz wsparcia budowy i eksploatacji pierwszej elektrowni jądrowej w Polsce. Podkreśliła, że projekt ten odgrywa kluczową rolę w polskiej strategii dekarbonizacji produkcji energii elektrycznej.
Także Piotr Serafin, komisarz UE ds. budżetu, zwalczania nadużyć finansowych i administracji publicznej, napisał na swoim profilu, że "jest zielone światło" Komisji Europejskiej dla polskiego atomu.
Zapowiedź premiera
Wcześniej we wtorek, tuż przed posiedzeniem rządu premier zapowiadał, że Bruksela ma wyrazić zgodę na pomoc publiczną w związku z budową elektrowni jądrowej w Polsce.
- Ta budowa będzie mogła ruszyć z kopyta. I to jeszcze w grudniu - przekazał.
Jak wyjaśniał premier, "są na ten cel zabezpieczone środki finansowe". - Mówimy o 60 miliardach złotych - przypomniał. - Już w grudniu, czyli jeszcze w tym roku, pierwsze 4,6 miliarda złotych w papierach skarbowych - to, co zabezpieczyliśmy wspólnie z ministrem finansów - trafi już do zainteresowanego podmiotu - poinformował.
Elektrownia jądrowa w Polsce. Decyzja Sejmu
Sejm uchwalił w lutym ustawę o dokapitalizowaniu z budżetu spółki Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) kwotą do 60 miliardów złotych, co ma być wkładem do budowy pierwszej elektrowni jądrowej. Warunkiem dokapitalizowania jest zgoda Brukseli na pomoc publiczną.
Obecna wersja Programu Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ) z 2020 r. zakłada budowę dwóch elektrowni jądrowych o łącznej mocy 6-9 GW, z należącą w 100 proc. do Skarbu Państwa spółką Polskie Elektrownie Jądrowe jako inwestorem i operatorem. Jako partnera dla pierwszej elektrowni poprzedni rząd wskazał konsorcjum Westinghouse-Bechtel. Ma ona powstać w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino na Pomorzu.
Rząd zakłada, że 30 proc. kosztów budowy zostanie pokryte ze środków własnych inwestora, na które złoży się przewidziane przez ustawę dokapitalizowanie, a 70 proc. - długiem, zaciągniętym w instytucjach finansowych.
Zgodnie z ostatnimi deklaracjami pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej wylanie tzw. pierwszego betonu jądrowego pod pierwszy reaktor ma nastąpić w 2028 r. Elektrownia ma powstać w lokalizacji Lubiatowo-Kopalino na Pomorzu, jej moc wyniesie do 3750 MW. Początek komercyjnej eksploatacji pierwszego bloku planuje się na 2036 r.
Rzecznik produkratury Przemysław Nowak o nowym zespole do spraw przestępczości na rynku kryptowalut
Źródło: TVN24
Nie jestem pewien, czy w tym przypadku kluczowe znaczenie ma kwestia nieuregulowanego rynku. Raczej jest to kwestia istotna społecznie - ocenił we wtorek rzecznik prokuratury Przemysław Nowak, komentując powołanie zespołu do spraw przestępczości związanej z rynkiem kryptowalut.
- Chcemy sprawdzić, czy prokuratura również może w jakiś sposób pomóc, dołożyć swoją cegiełkę, by ten obszar zbadać, zdiagnozować problemy i ewentualnie przyczynić się do ich rozwiązania - mówił na antenie TVN24 Przemysław Nowak, rzecznik prasowy Prokuratury Krajowej.
- Jak wspomniałem, zjawisko przestępczości okołokryptowalutowej, nazwijmy to ogólnie, jest bardzo szeroką kategorią. Obejmuje różnego rodzaju sprawy: oszustwa, ataki typu ransomware, a także sytuacje, w których kryptowaluty służą jako narzędzie płatnicze przy popełnianiu różnych przestępstw, podobnie jak gotówka. Choć oczywiście gotówka wciąż odgrywa dużo większą rolę. Na tym etapie chcemy przede wszystkim zdiagnozować to zjawisko - dodał.
W poniedziałek Prokuratura Krajowa poinformowała o powołaniu zespołu do badań aktowych i monitorowania spraw dotyczących przestępczości związanej z funkcjonowaniem rynku kryptowalut.
Zadaniem zespołu - jak poinformowano - jest badanie akt, koordynacja oraz monitorowanie spraw prowadzonych w innych jednostkach prokuratury dotyczących przestępczości związanej z rynkiem kryptowalut. Podkreślono, że zespół nie będzie prowadził własnych postępowań.
Przedmiotem badań zespołu w szczególności mają być, jak wynika z komunikatu, sprawy dotyczące m.in.: nieuprawnionego zaboru środków poprzez nieautoryzowany dostęp i transfer z portfeli kryptowalut, podszywania się pod platformy inwestycyjne w celu wyłudzenia środków finansowych, wykorzystania kryptowalut w procederze prania pieniędzy oraz finansowania terroryzmu, a także szpiegostwa i przestępczości narkotykowej.
Trzech prokuratorów w składzie
"Do zadań zespołu należy przeprowadzenie badań aktowych spraw określonych w powyższych trzech punktach w zakresie prawidłowości ich prowadzenia, wytyczania kierunków postępowania, sprawności realizowania czynności procesowych, jak również zasadności podejmowania końcowych rozstrzygnięć" - dodano w komunikacie. Podkreślono także, że zespół ma również uzyskiwać bieżące informacje o nowych sprawach wpływających do prokuratur.
Jak poinformowano, w skład zespołu weszło trzech prokuratorów z Prokuratury Krajowej, a jego kierownikiem został prok. Krzysztof Bukowiecki, Dyrektor Departamentu do Spraw Przestępczości Gospodarczej PK.
Do dnia 31 stycznia 2026 roku zespół ma przedstawić raport z badań aktowych prowadzonych postępowań, który - jak podkreśliła prokuratura - będzie zawierał ocenę prawidłowości prowadzonych postępowań, charakteru przestępczości, skuteczności jej zwalczania przez organy ścigania, i wnioski o charakterze prawnym i organizacyjnym.
Jak wynika z komunikatu, celem powołania tego zespołu jest "ustalenie skali i charakterystyki przestępczości związanej z rynkiem kryptowalut oraz zidentyfikowanie obszarów wymagających ewentualnych zmian prawnych lub organizacyjnych". Jak przekazano, celem jest również wsparcie prokuratorów w prowadzeniu tego rodzaju postępowań.
55 procent - tyle zdaniem Światowej Organizacji Meteorologicznej wynosi prawdopodobieństwo, że w najbliższych miesiącach na Pacyfiku utrzymają się warunki typowe dla zjawiska La Nina. Może to oznaczać, że będzie ono słabe, co będzie miało wpływ na pogodę w wielu regionach świata.
La Nina jest jedną z faz oscylacji południowej (ENSO - El Nino Southern Oscillation), która wpływa na temperaturę wody w środkowej i wschodniej części Oceanu Spokojnego. Zjawisko występuje wtedy, gdy temperatura powierzchni Pacyfiku w okolicach równika, zwłaszcza u wybrzeży Ameryki Południowej, jest niższa od przeciętnej. Ta anomalia pogodowa przynosi suszę w południowej części Stanów Zjednoczonych i na wybrzeżach Ameryki Południowej, a ulewne deszcze i powodzie - w Indiach, Indonezji, Australii i zachodniej Europie.
Według Światowej Organizacji Meteorologicznej w połowie listopada na Pacyfiku wystąpiły warunki charakterystyczne dla tego zjawiska. Jak wynika z najnowszej prognozy do lutego 2026 roku istnieje 55-procentowe prawdopodobieństwo, że La Nina będzie dalej występować.
Anomalia pogodowa La Niña
Źródło: Adam Ziemienowicz/PAP/REUTERS
Średnia temperatura będzie wyższa
WMO zaznaczyła, że zjawisko La Nina zazwyczaj prowadzi do obniżenia średniej temperatury. Jednak według najnowszej aktualizacji, do lutego temperatura w znacznej części półkuli północnej i znacznej części półkuli południowej będzie wyższa niż zwykle. Z kolei prognozy opadów przypominają warunki typowe dla słabego zjawiska La Nina.
- Sezonowe prognozy są niezbędne do planowania działań dla sektorów wrażliwych na zmiany klimatu, takich jak rolnictwo, energetyka, ochrona zdrowia i transport - powiedziała sekretarz generalna WMO Celeste Saulo.
Najnowsze prognozy na 2026 rok pokazują, że w okresach od stycznia do marca oraz lutego do kwietnia są szanse na wystąpienie neutralnych warunków na Pacyfiku (ENSO-neutral). Kiedy ENSO jest neutralne, temperatura wody utrzymuje się na średnim poziomie, co prowadzi do bardziej stabilnej pogody i potencjalnie lepszych plonów.
Nigeryjskie lotnictwo zaatakowało w Beninie zamachowców, uciekających po nieudanej próbie obalenia tamtejszych władz. Zdaniem sił powietrznych Nigerii naloty odbywały się na prośbę lokalnych władz.
Kluczowe fakty:
Do próby obalenia prezydenta Beninu doszło w niedzielę, kierować nią miał porucznik Pascal Tigri.
W całym kraju trwa obława na puczystów, Benin poprosił o pomoc w ściganiu ich państwa sąsiednie.
O uderzeniu na cele w Beninie poinformowało nigeryjskie lotnictwo.
We wtorek władze Beninu poinformowały, że w całym kraju trwa obława na przywódcę puczu, porucznika Pascala Tigriego, który prawdopodobnie próbuje znaleźć schronienie w sąsiednim Burkina Faso. Władze tego kraju poprosiły także o pomoc w ściganiu puczystów Wspólnotę Gospodarczą Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS).
Żołnierze z Ghany, Wybrzeża Kości Słoniowej, Nigerii i Sierra Leone zostali skierowani, aby "wspierać rząd i Armię Republikańską w Beninie, aby zachować porządek konstytucyjny i integralność terytorialną Republiki Beninu" – wyjaśniła Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) w swoim oświadczeniu.
Jeszcze w niedzielę wieczorem nigeryjskie myśliwce zaatakowały w Beninie kilka celów, o czym poinformowało w poniedziałek biuro prezydenta Nigerii, Boli Tinubu. W poniedziałkowym raporcie nigeryjskie siły powietrzne (NAF) podały, że naloty trwały 30 minut i odbywały się za pełną zgodą władz Beninu. Atakowano zamachowców uciekających z Kotonu - największego miasta Beninu - w pojazdach opancerzonych już po tym, gdy wojska wierne rządowi odparły puczystów lojalnych wobec Pascala Tigriego.
Nigeryjskie źródła bezpieczeństwa, na które powołała się nigeryjska gazeta "Sahara Reporters" potwierdziły, że "naloty skutecznie unieruchomiły kilka pojazdów opancerzonych i zablokowały korytarze ewakuacyjne wykorzystywane przez spiskowców, co doprowadziło do śmierci wielu powstańców".
Informacje te potwierdził rząd Beninu w oświadczeniu wydanym w poniedziałek po posiedzeniu rady ministrów. Rząd poinformował również, że podczas próby puczu zamachowcy porwali benińskiego generała i pułkownika, ale obaj zostali uwolnieni w poniedziałek rano.
Autorka/Autor: mart//mm
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: dvidshub - Rebeckah Valladares
Ministra zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda podczas szczytu medycznego
W 2040 roku luka finansowa w ochronie zdrowia może sięgnąć 171 mld zł - wynika z opublikowanego we wtorek raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego i Federacji Przedsiębiorców Polskich. Autorzy analizy zaznaczyli, że deficyt finansowy w systemie rośnie szybciej niż zakładano. Co to oznacza?
Autorzy raportu "Luka finansowa w ochronie zdrowia. Wyzwania długoterminowe" podkreślili, że w najbliższych 15 latach nierównowaga kosztów i przychodów będzie się pogłębiać, ponieważ potrzeby pacjentów będą dalej rosły, a zacznie ubywać osób aktywnych zawodowo. Starzejące się społeczeństwo będzie w większym stopniu potrzebować opieki, a obecny system finansowania, oparty na składce zdrowotnej, nie jest odporny na odejście z rynku tak dużej liczby pracowników - zaznaczono w raporcie.
Koszty poniosą podatnicy?
W scenariuszu bazowym zakładającym, że koszty leczenia będą rosły w takim tempie, jak w ostatnich kilku latach, niedobór przychodów względem kosztów w 2040 roku wyniesie 171 mld zł, co stanowić będzie ok. 3,4 proc. PKB, a w 2060 roku - 434 mld zł, co stanowić będzie ok. 7,1 proc. PKB - wynika z raportu.
- Główną przyczyną tego kryzysu jest zaciąganie zobowiązań, na które nie mieliśmy pieniędzy. To faktycznie były decyzje polityczne, że żyliśmy ponad stan. Oczywiście wiele z tych programów, jak zniesienie limitów na niektóre świadczenia, przyniosło skutek. (...) Niestety od 2022 roku podejmowano bardzo kosztowne decyzje, na które po prostu nie było pieniędzy i faktycznie były to decyzje polityczne - mówił niedawno w rozmowie z tvn24.pl podczas rządowego szczytu medycznego Wojciech Wiśniewski z Federacji Przedsiębiorców Polskich. - Skala kryzysu nigdy nie była tak duża, a z roku na rok będzie on coraz głębszy - dodał.
Scenariusz alternatywny pokazuje, że luka może rosnąć wolniej, ale wymaga to zmniejszenia presji kosztowej w systemie. Według tego modelu niedobór przychodów względem kosztów w 2040 r. wyniesie 112 mld zł, co stanowić będzie ok. 2,2 proc. PKB, a w 2060 r. - 315 mld zł, czyli ok. 5,1 proc. PKB.
Luka finansowa będzie musiała zostać częściowo skompensowana wydatkami prywatnymi (out-of-pocket) obywateli albo uzupełniona dodatkowymi środkami publicznymi pochodzącymi spoza strumienia składkowego. W scenariuszu bazowym będzie to ok. 5 tys. zł na osobę rocznie w 2040 r. i ok. 13 tys. zł w 2060 r.
Demografia nie pomaga
"Deficyt finansowy w ochronie zdrowia rośnie szybciej, niż zakładano" - czytamy w raporcie. Podkreślono w nim, że to efekt nałożenia się kilku trendów: rosnących kosztów świadczeń, planowania budżetów w zbyt krótkiej perspektywie i coraz większej liczby pacjentów wymagających opieki.
Zaznaczono, że system ochrony zdrowia będzie podlegać w kolejnych latach silnej presji demograficznej. Z jednej strony z powodu zwiększenia liczby osób starszych wzrośnie popyt na świadczenia opieki zdrowotnej. Z drugiej - odpływ osób z rynku pracy, przy utrzymaniu systemu opartego w znacznej mierze na oskładkowaniu dochodów właśnie z tytułu pracy, będzie prowadzić do pogłębiającej się nierównowagi między przychodami a kosztami systemu ochrony zdrowia.
Prognozy demograficzne wskazują na dynamiczny proces starzenia się polskiego społeczeństwa - czytamy w raporcie. Liczba ludności w najbliższych latach spadnie w przypadku mężczyzn z 18,67 mln do 17,03 mln w 2040 r. i do 14,68 mln w 2060 r. W przypadku kobiet z 19,87 mln do 18,15 mln w 2040 r. i do 15,46 mln w 2060 r. Według przygotowanej przez GUS "Prognozy ludności na lata 2023-2060" do 2060 r. spadek liczby osób w wieku produkcyjnym wyniesie od 25 proc. do 40 proc. Tymczasem system ochrony zdrowia opiera się głównie na przychodach ze składki zdrowotnej.
"Taka struktura demograficzna generuje poważne wyzwania (...), zwłaszcza w zakresie zapewnienia dostępu do świadczeń opieki długoterminowej, paliatywnej i hospicyjnej" - zaznaczyli autorzy opracowania GUS. Tych zmian, zdaniem ekspertów, nie da się uniknąć. "Dostępne scenariusze demograficzne nie przewidują w najbliższym czasie odwrócenia trendu spadku liczebności populacji, a ewentualne jego spowolnienie będzie wymagało wielowymiarowych działań polityki demograficznej oraz długofalowego wsparcia systemowego" - wskazywali.
Ograniczenia jednak konieczne
W rozmowie z tvn24.pl Wojciech Wiśniewski zaznaczył, że zamiast leczyć objawy, decydenci powinni zająć się przyczynami, czyli ustawą podwyżkową, wynagrodzeniami kontraktowymi i innymi czynnikami, które "generują taki wzrost cen w medycynie, finansowanej ze środków publicznych, że nie nadążamy z nakładami".
Autorzy raportu rekomendują konkretne rozwiązania. Wśród nich: pilne ograniczenie wzrostu kosztów udzielania świadczeń opieki zdrowotnej ponad wartość inflacji w gospodarce, uregulowanie w ustawie sposobu uzupełnienia przychodów w systemie ochrony zdrowia z innych źródeł niż związane z pracą lub działalnością gospodarczą. Kolejne rekomendacje dotyczą rozszerzenia bazy podatkowej o opłaty związane z konsumpcją produktów o udowodnionym szkodliwym wpływie na zdrowie, a także weryfikacji grup uprzywilejowanych lub zwolnionych z płacenia składki zdrowotnej. Zalecają także opracowanie wieloletniej strategii finansowania systemu ochrony zdrowia, która uwzględni długoterminowe trendy demograficzne.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH - Państwowy Instytut Badawczy zajmuje się monitorowaniem sytuacji zdrowotnej i oceną potrzeb zdrowotnych ludności w Polsce.
Federacja Przedsiębiorców Polskich to organizacja pracodawców, członek Rady Dialogu Społecznego. Reprezentuje interesy przedsiębiorstw i instytucji w niej zrzeszonych.
Na początku grudnia odbyły się dwa szczyty medyczne: zorganizowany przez minister zdrowia Jolantę Sobierańską-Grendę i prezydenta Karola Nawrockiego. Skupiały się na problemach finansowania ochrony zdrowia. Deficyt NFZ w przyszłym roku szacowany jest na około 23 mld zł. Plan budżetu na 2026 r. zakłada, że na ochronę zdrowia ma zostać przeznaczone 247,8 mld zł.