Widok normalny

Otrzymane przedwczoraj Wydarzenia w INTERIA.PL - wiadomości, wydarzenia

Maszyny sobie nie radzą po powodzi. Do akcji skierowano wielkie zwierzęta


W skrócie

  • Powodzie na Sumatrze spowodowały śmierć ponad 960 osób, a ponad 260 wciąż jest poszukiwanych.

  • W miejscach, gdzie nie dało się użyć ciężkiego sprzętu, do pomocy zaprzęgnięto słonie.

  • Zwierzęta pomagają nie tylko w porządkowaniu, ale i w poszukiwaniu zaginionych oraz dostarczaniu zaopatrzenia.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Indonezja powoli podnosi się po tragicznych powodziach, które nawiedziły ten rejon Azji pod koniec listopada. Zginęły co najmniej 964 osoby, a co najmniej 262 uznaje się za zaginione - wynika z najnowszego bilansu opublikowanego przez państwową agencję ds. przeciwdziałania katastrofom (BNPB). Porządkowanie zniszczonych regionów jest bardzo utrudnione.

Abu, Mido, Ajis i Noni lepsze niż ciężki sprzęt


Powodzie najbardziej spustoszyły trzy regiony Sumatry: prowincje Aceh, Sumatra Północna i Sumatra Zachodnia. W niektórych miejscach zniszczenia są tak rozległe, że uznano, że ciężki sprzęt sobie nie poradzi. Zamiast tego do pomocy zaprzęgnięto zwierzęta.

Tak było w obwodzie Pidie Jaya w prowincji Aceh. Do pomocy w uprzątnięciu rumowisk skierowano cztery słonie. Zwierzęta o imionach Abu, Mido, Ajis i Noni pochodzą z centrum szkolenia słoni Saree i pracują tam, gdzie nie może dotrzeć ciężki sprzęt, głównie w rejonach Meureudu i Meurah Dua.

W mediach społecznościowych zamieszczono nagrania ukazujące zwierzęta pracujący przy usuwaniu zwalonych pni drzew oraz porządkowaniu okolicy:

Zwierzęta mają pracować w tym rejonie przez tydzień, do 14 grudnia - poinformował w poniedziałek Hadi Sofyan, przewodniczący Agencji ds. Ochrony Zasobów Naturalnych w Acech (BKSDA).

Sofyan poinformował, że słonie nie tylko udrażniają drogi i przejścia, lecz również pomagają dostarczać na miejsce potrzebne towary, a także uczestniczą w poszukiwaniach zaginionych osób.

To kolejny przypadek, kiedy po klęskach żywiołowych Indonezyjczycy korzystają z pomocy tych wielkich zwierząt.

Słonie skuteczniejsze od maszyn. To nie pierwszy raz


Słonie pomagały ludziom już w przeszłości. W 2004 roku, po tragicznym uderzeniu tsunami w wybrzeże Indonezji z pomocą tych zwierząt porządkowano tereny w prowincji Aceh.

"Opierając się na doświadczeniach z wcześniejszych operacji [mogę stwierdzić - red.], że słonie są bardzo skuteczne w usuwaniu dużych przeszkód, których maszyny nie są w stanie dosięgnąć" - podkreślił Hadi Sofyan.

Obecnie słonie pomagają tylko w rejonie Pidie Jaya, ponieważ inne obwody w prowincji wciąż są odcięte od świata. Jeśli kolejne drogi zostaną udrożnione, sytuacja może się zmienić i zwierzęta uda się skierować na kolejne obszary.

Na całej Sumatrze trwają akcje ratunkowe oraz prace porządkowe. Brygady robotników skierowano między innymi do prac nad wzmacnianiem uszkodzonych wałów, usuwania szczątków oraz do odbudowy zniszczonej infrastruktury. Priorytetem cały czas pozostaje odgruzowanie dróg i przywrócenie połączeń z poszczególnymi regionami.

Źródło: En.antaranews.com, Gis.bnpb.go.id

-----


Tomczyk w "Graffiti" o polskim satelicie: To jest poziom światowyPolsat News


USA mają nas tam, gdzie słońce nie dochodzi

Można sobie mydlić oczy. Można fabrykować pobożne życzenia. Tymczasem stanowisko prezydenta Donalda Trumpa w sprawie obrony Ukrainy jest jasne. I to od początku. Już 10 lutego 2025 polityk powiedział, że pewnego dnia Ukraina "może stać się rosyjska, a może nie stać się rosyjska".

Później, jak zwykle, mówił raz jedno, raz drugie. Jednak cały czas wracamy do tego punktu wyjścia, który - jeśli sobie Państwo przypomną - wówczas wydawał się uprawianiem polityki "obuchem w głowę".

Od zimy do zimy


Tak było. Paradoksalnie jednak to właśnie stanowisko, które geopolitycznie mówi nam wszystko. I które zresztą w piątek tylko przypieczętowała na piśmie nowa polityka bezpieczeństwa USA. Ówczesna dezynwoltura werbalna Donalda Trumpa oznaczała wiele rzeczy jednocześnie.

Po pierwsze, USA nie stają już murem za Ukrainą. Kijów może wejść w strefę wpływów Moskwy, a może nie wejść. W gruncie rzeczy Waszyngton nie chce się w to angażować ponad miarę.

Pewne wcześniejsze zobowiązania zostaną wykonane, ale prezydent Trump wybiera dla siebie raczej rolę arbitra czy nawet zewnętrznego obserwatora. Krótko mówiąc, USA nie będą ginąć za Kijów. I być może - w domyśle - za nikogo innego. Oto kierunek na przyszłość.

Po drugie, polityczne ustroje nie mają już dla USA znaczenia. Od czasów II wojny światowej Waszyngton co do zasady wspierał demokracje na całym świecie (oczywiście, w imię antykomunizmu czy chciwości - wspierał także inne ustroje, ale czyniono to mniej otwarcie).

Teraz ta zasada została uchylona. Wprowadzono logikę interesów, w której - pod tym względem jest perwersyjnie "demokratyczna" - deale można ubijać ze wszystkimi: demokracjami, tyranami, putinami tego świata. Wszystko jedno.

Owa otwartość ma jednak pewną słabość: zakłada podskórnie, że druga strona nie chce nas i naszego ustroju zniszczyć. To wielka naiwność. I krótkowzroczność. Dlaczego drapieżnik miałby się zatrzymać w pożeraniu ofiar? W polityce międzynarodowej nie ma czegoś takiego jak przejedzenie się.

I w tym momencie USA wrzucają nową politykę bezpieczeństwa. To ideologia MAGA przełożona na język geopolityki. Dla nas - koszmar. Supermocarstwo obraca się plecami do wszystkich, w tym do Polski. Jednocześnie Rosja konsekwentnie realizuje swój plan odzyskania wpływów w Europie Wschodniej. Rok 2026 nie zapowiada się dla nas dobrze. Co nas czeka i jakie pole manewru mamy - widać jak na dłoni na przykładzie Ukrainy.

Ukraina na drugim Zachodzie


Od dawna zwracam uwagę, że mamy teraz dwa Zachody, a nie jeden Zachód. Doskonale wie to prezydent Ukrainy, który za każdym razem, gdy na pierwszym Zachodzie źle się dzieje, udaje się po pomoc i wsparcie na Zachodzie drugim. Nie inaczej było teraz. Kolejne sygnały alarmowe z Waszyngtonu sprawiły, że znów odbył się szczyt Wielkiej Trójki plus Ukraina.

Tym razem w Londynie spotkali się Macron, Merz i Starmer. Jednak najważniejsze powiedział Zełenski, który odrzucił pomysły przekazywania terytorium Rosjanom, co przecież stanowi jeden z punktów rzekomego "kompromisu" w sprawie żądań Rosji. To ciekawe. Albowiem oznacza werbalne postawienie się administracji Trumpa. Na pewno nie pozostanie niezauważone. Po spotkaniu z europejskimi przywódcami, którzy rzeczywiście zobowiązali się do dalszego wsparcia, to kupowanie czasu.

Prawdziwy dramat naszej części świata polega na tym, że ktoś tę wojnę musi wygrać, a ktoś tę wojnę musi przegrać. My wraz z resztą Europejczyków zachowujemy się tak, jakbyśmy tego nie chcieli przyjąć do wiadomości. Jakbyśmy zakładali, że wojna może trwać bez końca. Albo że w końcu Rosja ustąpi.

Jednak wycofywanie się USA z Europy Wschodniej oznacza, że Ukrainie coraz trudniej będzie walczyć w 2026 roku. Europa, owszem, ma pieniądze, ale jest podzielona politycznie. No, i nie jest w stanie zapewnić dostatecznego poziomu wsparcia militarnego.

Czasem zastanawiamy się, jak nasi poprzednicy w XX wieku mogli być aż tak naiwni. Dlaczego jak lunatycy brnęli w wielkie wojny w 1914 czy też infantylnie nie widzieli tego, co wielkimi krokami nadchodzi w 1938-1939, aby zdeptać ich świat.

Oto Historia sprawia, że mamy szansę wczuć się w tę tragiczną sytuację duchową poprzedników w stopniu od upadku komuny nieznanym. Jakie wnioski wyciągniemy z tego przesilenia, którego zmiana polityki bezpieczeństwa USA jest sygnałem - to właśnie nasz wybór.

Oby nie było za późno na mądrość Polaków. Bo w Londynie - podczas szczytu Wielkiej Trójki Europy - znów nas nie było.

Jarosław Kuisz


Tomczyk w "Graffiti" o spotkaniu Nawrockiego z Zełenskim: Musi się jeszcze sporo nauczyćPolsat News


Ocenili najnowsze ruchy Rosji. "Wielkie zagrożenie", szczególnie dla Polski


W skrócie

  • Rosyjska wojna hybrydowa w Europie stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa cywilów, zwłaszcza w krajach sąsiadujących z Ukrainą, takich jak Polska.

  • Ostatnie incydenty, takie jak eksplozje paczek w centrach logistycznych czy próby wykolejenia pociągów, są efektem działań grup sabotażowych kontrolowanych przez Rosję.

  • Europejskie służby bezpieczeństwa ujawniają rosnącą skalę i skoordynowanie aktów sabotażu oraz podejmują wspólne działania, aby przeciwdziałać tym zagrożeniom.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

"Dla państw leżących najbliżej frontu, w tym Polski, prowadzona przez Rosję wojna hybrydowa stanowi tak wielkie zagrożenie dla cywilów, jak terroryzm islamistyczny, który był głównym problemem dla służb wywiadowczych w Europie przez ostatnie 20 lat" - ocenił we wtorek "Financial Times".

Brytyjska gazeta przypomniała, że w lipcu 2024 roku w centrach logistycznych w Polsce, Niemczech i Wielkiej Brytanii eksplodowały paczki DHL. Służby bezpieczeństwa połączyły ten fakt z grupą sabotażystów kierowanych przez Rosjan, którzy posiadali co najmniej 6 kg materiałów wybuchowych.

Zdaniem urzędników bezpieczeństwa, cytowanych przez "FT", to wystarczyło, aby zrealizować kolejny etap planu, czyli zaatakować loty do USA i spowodować większe zakłócenia w branży lotniczej, niż jakikolwiek akt terroru od czasu ataku na World Trade Center w 2001 roku.

Według dziennika to tylko jeden z przykładów "niebezpiecznych incydentów w ramach skoordynowanej i tajnej kampanii sabotażu prowadzonej przez Moskwę, która ma wywołać zamieszanie na całym kontynencie i stale zwiększa ryzyko utraty ludzkiego życia".

Wojna hybrydowa w Europie. "FT": Rosja wprowadza sabotażystów


Jak wynika z doniesień medialnych, do tej pory funkcjonariusze wywiadu oraz policja udaremnili plany m.in. wykolejenia zatłoczonych pociągów, podpalenia centrów handlowych, zburzenia zapory wodnej i zatrucia zasobów wodnych.

Cytowany przez "FT" szef jednej z głównych europejskich agencji wywiadowczych powiedział, że jego oficerowie obserwowali rosyjskich agentów badających mosty drogowe, przypuszczalnie z zamiarem ich zaminowania.

Zdaniem rozmówcy także "linie kolejowe na całym kontynencie są intensywnie mapowane w poszukiwaniu słabych punktów". Agencje wywiadowcze "śledzą również próby Rosji, mające na celu wprowadzenie do państw europejskich wysoce wyszkolonych, uśpionych sabotażystów".

"Bardziej szczegółowe, niedawne oceny rosyjskich działań sabotażowych w Europie, jak twierdzi inny urzędnik, są coraz częściej brane pod uwagę w świetle Wspólnej Oceny Zagrożeń NATO 2023, tajnego raportu udostępnionego szefom obrony państw sojuszniczych, w którym stwierdzono, że Rosja przygotowuje swoje wojsko i gospodarkę na ewentualną wojnę z Europą, która miałaby się rozpocząć do 2029 roku" - czytamy na łamach "FT".

"FT": Rosja przygotowuje się do ewentualnej wojny z Europą


- Te incydenty mogą wydawać się drobne, jak drobne ukłucia szpilką. Ale trzeba spojrzeć na to całościowo. To wszystko pojedyncze elementy bardzo skoordynowanej, hybrydowej kampanii, mającej na celu podzielenie społeczeństwa - stwierdził Konstantin von Notz, członek niemieckiej komisji parlamentarnej nadzorującej niemieckie agencje wywiadowcze.

Redakcja "FT" przypomniała, że rosyjska doktryna wywiadu wojskowego opiera się w dużej mierze na idei rozpoznania poprzez walkę, co oznacza zdobywanie informacji o słabych stronach wroga poprzez ciągłe jego testowanie, po czym dopiero dochodzi do ataku.

"Agresywna taktyka ujawniła, co być może było zaskoczeniem nawet dla Rosji, poważną słabość, którą można wykorzystać na całym kontynencie przy niewielkich kosztach. Co gorsza dla Rosji, inwazje te najwyraźniej wywołały serię naśladownictwa ze strony hobbystów dronów i wichrzycieli, a nawet doszło do kilku fałszywych obserwacji" - napisała brytyjska gazeta.

Jak ujawnił dziennik, "dyskusje na temat tego, jak może wyglądać skuteczne działanie za pomocą odstraszania wroga, są na wczesnym etapie".

"Państwa europejskie dopiero rozpoczęły regularne spotkania wysokich rangą urzędników ds. bezpieczeństwa narodowego, aby konkretnie zająć się tą kwestią" - zaznaczył "FT".


"Tusku, dlaczego?" Fogiel zwrócił się do premieraPolsat NewsPolsat News


Żołnierze pod flagą UE w Ukrainie? Weber: Musimy być gotowi


W skrócie

  • Manfred Weber popiera obecność żołnierzy pod flagą UE w Ukrainie, aby zabezpieczyć ewentualne porozumienie pokojowe z Rosją.

  • Weber krytykuje plan Donalda Trumpa dotyczący Ukrainy oraz opowiada się za wykorzystaniem zamrożonych rosyjskich aktywów na rzecz Ukrainy.

  • Szef EPL wyklucza współpracę w Parlamencie Europejskim z PiS, AfD i Marine Le Pen.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Jeśli dojdzie do zawieszenia broni w Ukrainie, to "Europa musi być gotowa do jego zabezpieczenia" - powiedział niemiecki europoseł i szef Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber w rozmowie z gazetą "Augsburger Allgemeine".

- Wówczas byłby czas na europejskie struktury wojskowe - z żołnierzami pod europejską flagą. Oczywiście wtedy będą wśród nich również Niemcy - dodał Weber, który jest zwolennikiem budowy armii europejskiej.

Zdaniem polityka zarówno były chadecki kanclerz Niemiec Helmut Kohl, jak i jeden z założycieli bawarskiej chadecji CSU Franz Josef Strauss również "domagaliby się dziś europejskiej armii". - Dzięki euro integracja europejska stała się nieodwracalna, nie można jej już cofnąć. Teraz potrzebujemy tego samego w dziedzinie obronności - ocenił Weber.

Weber krytycznie wypowiedział się jednak o planie zakończenia wojny w Ukrainie przedstawionym przez prezydenta USA Donalda Trumpa. - Ten plan byłby równoznaczny z kapitulacją Ukrainy - ocenił. - Nie może być mowy o przekazaniu Putinowi nieokupowanych terytoriów Ukrainy, amnestii dla zbrodniarzy wojennych ani demilitaryzacji Ukrainy. Rosja musi zapłacić - dodał.

Zdaniem Webera zamrożone aktywa państwowe Rosji w wysokości 140 miliardów euro powinny zostać wykorzystane na wsparcie Ukrainy. - Musimy zrobić wszystko, aby utrzymać stabilność Ukrainy. Broni ona bowiem nie tylko swojej wolności, ale także waszej - podkreślił Weber.

Żadnej współpracy z PiS, Le Pen i AfD


W rozmowie z "Augsburger Allgemeine" Weber ocenił też, że przeforsowany w ostatnich latach w UE zakaz rejestracji nowych samochodów z silnikiem spalinowym od 2035 roku był "historycznym błędem", który musi zostać naprawiony. Według niego chadecy byli przeciwni tej decyzji.

- Polityka powinna wyznaczać cele, a nie zakazywać technologii - powiedział Weber. Wkrótce Komisja Europejska ma przedstawić projekt korekty tych przepisów. - Sytuacja jest poważna: w tym roku w Niemczech straciliśmy około 50 tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy w przemyśle motoryzacyjnym, dane są alarmujące. Potrzebujemy neutralności technologicznej - dodał.

Do złagodzenia zakazu konieczna będzie jednak zgoda Parlamentu Europejskiego, której socjaldemokraci i Zieloni mogą odmówić. Weber, pytany czy w takiej sytuacji EPL zbuduje większość ze skrajną prawicą i eurosceptykami, jak niemiecka AfD i polski PiS, wykluczył taką współpracę.

- AfD nie odgrywa żadnej roli w Parlamencie Europejskim, jest politycznie izolowana. Nie było żadnego głosowania, w którym głosy AfD miałyby decydujące znaczenie. Nie ma żadnej współpracy - ani taktycznej, ani merytorycznej. Moje podejście jest jasne: współpraca z rozsądnymi konserwatystami, takimi jak premier Włoch Giorgia Meloni, ale żadnej współpracy z Marine Le Pen z Francji, polskim PiS, a tym bardziej z AfD - powiedział polityk.

"AfD chce zniszczenia Europy"


Weber dodał, że współpraca jest możliwa tylko z partiami proeuropejskimi, proukraińskimi i popierającymi praworządność. - Włochy spełniają te kryteria, a PiS - które dzięki Donaldowi Tuskowi ponownie znalazło się w opozycji w Polsce - nie. Uważam, że wielu ludzi irytuje takie taktyczne myślenie polityczne, z kim współpracować, a z kim nie. Musimy ponownie odpowiedzieć na podstawowe pytania: jak chcemy zapewnić bezpieczeństwo, pokój i dobrobyt? - dodał Weber.

Niemiecki polityk podkreślił: - AfD opowiada się za zniszczeniem Europy. Opowiada się za nacjonalistycznymi Niemcami, które odrzucamy. Musimy dać ludziom orientację i wyjaśnić, jakie historyczne zagrożenia wiążą się z umacnianiem się radykałów.

Redakcja Polska Deutsche Welle, Anna Widzyk

Link do oryginalnego tekstu tutaj


"Federalnie rzecz biorąc". Szach-mat Tuska w Berlinie?INTERIA.PL


"Epicentrum rosyjskiego zimna" się przeniosło. -54 stopnie na termometrach

"Epicentrum rosyjskiego zimna" się przeniosło. -54 stopnie na termometrach

Jakub Wojciechowski

Rosja ma nowe "epicentrum zimna". W Kraju Krasnojarskim zanotowano mróz na poziomie -54 stopni Celsjusza. Możliwe, że w najbliższym czasie w tym kraju będzie jeszcze zimniej. Niedawno w znajdującym się w Jakucji Wierchojańsku przez całą dobę panował pięćdziesięciostopniowy mróz. W tej miejscowości było wówczas znacznie cieplej niż na Antarktydzie.


Intensywne opady śniegu pokrywają ulice oraz samochody, kierowcy i przechodnie mają trudności z przemieszczaniem się, zepchnięte i ledwo widoczne pojazdy utrudniają ruch drogowy.

W dużej części Rosji trwa atak zimy. W Kraju Krasnojarskim w nocy z niedzieli na poniedziałek zanotowano mróz na poziomie -54 stopni Celsjusza. Na zdjęciach śnieżyce w Kraju Kamczackim Volcaholic/Xmateriał zewnętrzny


Na początku grudnia rosyjski Wierchojańsk w Jakucji był najzimniejszą miejscowością na świecie, z mrozem sięgającym -50 stopni Celsjusza - informowali wówczas tamtejsi synoptycy. Teraz w jeszcze niższe temperatury zanotowano w Kraju Krasnojarskim. Możliwe, że na tym nie koniec.

Rejon ewenkijski "przejął pałeczkę pierwszeństwa jeśli chodzi o pięćdziesięciostopniowe mrozy w Rosji" - ogłosili w poniedziałek synoptycy z serwisu meteorologicznego Gismeteo.

W nocy z 7 na 8 grudnia na stacji meteorologicznej Kerbo w rejonie ewenkijskim w Kraju Krasnojarskim na północy Rosji zanotowano -54 stopnie Celsjusza.

"Epicentrum rosyjskiego zimna przeniosło się z Jakucji do Ewenkii" - napisali synoptycy w komunikacie opublikowanym w poniedziałek.

Obecnie w tej części Rosji utrzymują się bardzo silne mrozy. Tamtejsi specjaliści szacują, że anomalia ujemnej temperatury może tam sięgać 12-16 stopni.

Wiele miejsc nawiedziły śnieżyce. Na nagraniach poniżej widać skutki ataku zimy w Kraju Kamczackim na północno-wschodnich krańcach Rosji:

Możliwe, że w najbliższym czasie mrozy w Kraju Krasnojarskim będą jeszcze silniejsze i nocą eksperci spodziewają się wartości poniżej -55 stopni Celsjusza.

Mający powierzchnię 767 tysięcy kilometrów kwadratowych rejon ewenkijski jest jednym z najrzadziej zaludnionych terenów świata. Na terytorium dwa i pół razy większym od Polski mieszka około 17 tysięcy ludzi.

Zima w północnej Rosji jest obecnie bardzo surowa temperatury na poziomie -40 stopni Celsjusza nie są obecnie niczym wyjątkowym.

Mroźnie jak w Rosji. Cieplej było na Antarktydzie


W poniedziałek 40 stopni mrozu zanotowano w rejonie Jugry na zachodniej Syberii. Z kolei w obwodzie omskim było -37 stopni Celsjusza. Według prognoz w najbliższych dniach w regionie rzeki Ob-Irtysz miejscami będzie od -43 do -38 stopni. Mrozy mają złagodnieć w drugiej połowie tygodnia.

3 grudnia synoptycy informowali o mrozie w Wierchojańsku na poziomie -50 stopni Celsjusza utrzymującym się przez całą dobę. W tym samym czasie na stacji pomiarowej Wostok na Antarktydzie było o 20 stopni cieplej - tam mróz wynosił -30 st. C. Znajdujący się w Jakucji Wierchojańsk określono wówczas mianem najzimniejszego zamieszkałego miejsca na Ziemi.

Źródło: Gismeteo.ru

-----


"Tusku, dlaczego?" Fogiel zwrócił się do premieraPolsat NewsPolsat News


Watykan odsłonił przed Zełenskim swoje plany. Papież zaproszony do Ukrainy


W skrócie

  • Wołodymyr Zełenski spotkał się z papieżem Leonem XIV w Castel Gandolfo, zapraszając go jednocześnie do Ukrainy.

  • Rozmowy dotyczyły m.in. wysiłków dyplomatycznych na rzecz pokoju, pomocy humanitarnej oraz powrotu dzieci ukraińskich uprowadzonych do Rosji.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

"Ukraina głęboko docenia całe wsparcie Jego Świątobliwości papieża Leona XIV oraz Stolicy Apostolskiej - ciągłą pomoc humanitarną i gotowość do rozszerzania misji humanitarnych" - oświadczył na X prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski po 30-minutowym spotkaniu z papieżem.

Jak informowało biuro prasowe Watykanu, we wtorek Leon XIV powitał prezydenta Ukrainy w rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo, gdzie następnie rozmawiał z nim głównie o trwającej wojnie.

"Poinformowałem papieża o pracy dyplomatycznej ze Stanami Zjednoczonymi na rzecz osiągnięcia pokoju. Rozmawialiśmy o dalszych wysiłkach i mediacji Watykanu w sprawie powrotu naszych dzieci porwanych przez Rosję" - przekazał Zełenski.

Zełenski po rozmowach z papieżem. Watykan: Konieczność dialogu


Prezydent dodał, że dziękuje papieżowi za wszystkie wysiłki, by pomóc ukraińskim dzieciom. "Jestem wdzięczny za tę rozmowę i za całą uwagę skupioną na naszym narodzie" - zaznaczył Zełenski, informując przy tym, że zaprosił papieża do Ukrainy.

Z kolei Watykan poinformował w komunikacie, że "Ojciec Święty powtórzył konieczność kontynuowania dialogu i ponownie wyraził pilne życzenie, by trwające inicjatywy dyplomatyczne mogły doprowadzić do sprawiedliwego i trwałego pokoju".

Ponadto wśród tematów rozmów Watykan wymienił kwestię jeńców wojennych i potrzebę powrotu ukraińskich dzieci do ich rodzin. Było to nawiązanie do dzieci nielegalnie wywiezionych do Rosji.

Leon XIV i przywódca Ukrainy rozmawiali w Castel Gandolfo również 9 lipca. Po raz pierwszy spotkali się 18 maja po inauguracji pontyfikatu papieża z USA.

Spotkania Wołodomyra Zełenskiego z Leonem XIV. Media: Burzliwe tło


Autorzy tekstu w The Kyiv Independent zauważają, że wizyta Zełenskiego w Rzymie ma związek ze staraniami o uzyskanie wsparcia dla Ukrainy ze strony kluczowych partnerów. Tego samego dnia zaplanowano także rozmowy ukraińskiego lidera z premier Włoch Giorgią Meloni. To - jak podał portal - "poruszanie się po burzliwym krajobrazie dyplomatycznym ukształtowanym przez najnowsze amerykańskie dążenia do porozumienia".

W wywiadzie dla agencji Bloomberg, opublikowanym w poniedziałek, prezydent Zełenski wyjaśnił, że negocjacje z Waszyngtonem w dalszym ciągu opierają się na "wrażliwych kwestiach". Chodzi m.in. o gwarancje bezpieczeństwa i kontrolę nad wschodnimi terenami Ukrainy.

Z kolei przedstawiciele Kremla odmawiają porozumienia, które nie uwzględnia kluczowych żądań Rosji, określanych przez nią propagandowo jako "przyczyna konfliktu". Władimir Putin oczekuje, że Ukraina zrezygnuje z dążeń przystąpienia do NATO oraz odda część obwodu donieckiego.

Źródła: The Kyiv Independent, Reuters, Interia


Tomczyk w "Graffiti" o spotkaniu Nawrockiego z Zełenskim: Musi się jeszcze sporo nauczyćPolsat News


Bunt położnych. Nie zostawiają suchej nitki na projekcie ministerstwa

O "porodach na SOR" głośno jest od początku listopada. Teraz temat powraca, bo na zorganizowanym przez prezydenta szczycie zdrowotnym Mariola Łodzińska, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych powiedziała wprost: "Absolutnie nie zgadzamy się na tworzenie miejsc na porody w oddziałach SOR".

Okazuje się, że Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych już wcześniej negatywnie zaopiniowała pomysł resortu. - Wysłaliśmy projekt ministerstwa do 45 okręgowych izb pielęgniarek i położnych, które konsultowały go w swoim środowisku. Większość miała takie same zastrzeżenia jak my. Przesłaliśmy je do Ministerstwa Zdrowia i czekamy na dalsze kroki - słyszymy od Łodzińskiej.

Dopytujemy o szczegóły: jakie to zastrzeżenia i skąd tak radykalna opinia o projekcie?

- Mamy zabiegać o to, żeby kobiety rodziły w komfortowych warunkach, a takich nie ma na SOR-ach - mówi w rozmowie z Interią przedstawicielka położnych i pielęgniarek.

Łodzińska zaznacza, że powinno się tworzyć takie warunki, które będą zachęcały kobiety do zajścia w ciążę. Chodzi m.in. o pewność, że dostaną znieczulenie, będą mieć zapewnioną intymność, partner będzie mógł być przy nich w czasie porodu. - Musimy zmienić nasze myślenie i podejście do porodów, jeśli chcemy żeby rodziło się w Polsce więcej dzieci. A ten projekt to jest wręcz przeciwne działanie - kwituje nasza rozmówczyni.

Pomysł Ministerstwa Zdrowia - o co chodzi?


Sięgnęliśmy do projektu, by sprawdzić, jakie faktycznie zapisy się w nim znalazły. "Projekt rozporządzenia zakłada zorganizowanie opieki położnych u świadczeniodawców posiadających izbę przyjęć lub szpitalny oddział ratunkowy, zabezpieczenie transportowe - w tym całodobowy dostęp do środka transportu z odpowiednim wyposażeniem i udziałem położnej i dwóch ratowników medycznych, co jest kluczowe dla bezpieczeństwa kobiety i noworodka" - czytamy.

W dokumencie zapewniono, że zmiana ma na celu rozszerzenie dostępności opieki okołoporodowej, w szczególności na obszarach powiatów, w których najbliższy oddział położniczo-ginekologiczny jest oddalony o ponad 25 km.

Z projektu wynika też, że celem położnych ma być badanie kobiet i ocenienie, czy są w stanie dotrzeć do najbliższej porodówki. Jeśli tak, ma być zapewniony im transport. W sytuacjach ekstremalnych, gdy akcja będzie działa się bardzo szybko, poród może odbyć się na miejscu.

- Zamykanie oddziałów położniczych jest faktem, który ze względu na demografię od lat obserwujemy i nie zapobiegniemy temu. Możemy za to spróbować mieć kontrolę nad tym, które to oddziały się zamykają i jak będą zabezpieczone potrzeby ciężarnych z okolic - tłumaczył w rozmowie z Interią prof. Maciej W. Socha, ginekolog i kierownik Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala św. Wojciecha w Gdańsku, który jako konsultant wojewódzki w dziedzinie położnictwa i ginekologii dla woj. kujawsko-pomorskiego pracował przy tworzeniu projektu.

Jak podkreślał, "celem tego projektu absolutnie nie jest rodzenie na SOR-ach". - Jeśli jednak tak się zdarzy, to oczywiście położna ten poród przyjmie i zapewni dalszy transport matki z dzieckiem. Natomiast w zamyśle to są miejsca, które mają jedynie zabezpieczyć ciężarne - mówił.

Porody na SOR? Lista wątpliwości


Minister Zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda zapewniała na czwartkowym (rządowym, zorganizowanym na dzień przed prezydenckim) szczycie medycznym, że wyzwania związane z niżem demograficznym są jednymi z kluczowych, na jakie resort planuje odpowiedzieć. Nowe świadczenie realizowane przez położne w szpitalach bez oddziałów położniczych określono w czasie wystąpienia jako "wzmocnienie bezpieczeństwa przyszłych mam".

Problem w tym, że same położne nie chcą takiego rozwiązania. Prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych uważa, że plan resortu nie ma nic wspólnego za zachęcaniem kobiet do rodzenia dzieci.

- Mamy historycznie najniższą liczbę urodzeń. Musimy naprawdę zawalczyć o to, żeby kobiety czuły się bezpiecznie. A na SOR-ach nie będzie dla nich takich możliwości, jakie są na oddziałach położniczych. Co w sytuacji, kiedy będzie potrzebna specjalistyczna pomoc albo trzeba będzie wykonać cięcie cesarskie? Nasze wątpliwości wynikają z lat doświadczenia, wiemy, jak nieprzewidywalny może być poród - argumentuje Łodzińska.

Dodaje, że "sama nie chciałaby, by jej córka rodziła na SOR-ze, gdzie ludzie są zdenerwowani, są ataki agresji, osoby pod wpływem alkoholu". - Wiadomo, że SOR-y są przeciążone, to naprawdę nie jest miejsce do rodzenia dziecka. To ma być wyjątkowy i piękny czas, a teraz ministerstwo chce, żeby kobiety rodziły w tak zwanym międzyczasie. To nie jest nasz kierunek myślenia - mówi nasza rozmówczyni.

20 listopada minął termin składania uwag do projektu. Już wtedy zapytaliśmy w Ministerstwie Zdrowia, ile wpłynęło uwag i co dalej z projektem. W poniedziałek dosłaliśmy też pytania dotyczące sprzeciwu położnych, m.in. o to, czy będą prowadzone z nimi jakieś rozmowy. Czekamy na odpowiedź.

Projekt ministerstwa ma wejść w życie 1 stycznia 2026 roku.


"Tusku, dlaczego?" Fogiel zwrócił się do premieraPolsat NewsPolsat News


"Kompletna bzdura". Rzecznik Kremla oburzony po słowach z Niemiec


W skrócie

  • Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow zaprzeczył, jakoby Władimir Putin chciał odbudowywać ZSRR oraz planował atak na Europę.

  • Odpowiedzi Kremla są reakcją na słowa kanclerza Niemiec Friedricha Merza, który oskarża Putina o plany przywrócenia Związku Radzieckiego i groźbę ataku na NATO.

  • Rosyjskie źródła i sam prezydent Putin utrzymują, że Rosja jest gotowa do obrony, ale nie planuje eskalacji konfliktu.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Dmitrij Pieskow podczas wtorkowego spotkania z dziennikarzami oświadczył, że twierdzenia, jakoby prezydent Rosji Władimir Putin chciał odtworzyć Związek Radziecki, są błędne.

Pieskow ponadto zaprzeczył doniesieniom o dążeniu Kremla do ataku na Europę. - To nieprawda: ani jedno, ani drugie - zapewnił, cytowany przez rosyjską agencję państwową Ria Nowosti.

- Ponieważ to jest niemożliwe. (...) A mówienie o tym jest brakiem szacunku dla naszych partnerów, naszych sojuszników - dodał Pieskow, podkreślając, że sam Władimir Putin miał zaprzeczać podobnym informacjom.

Wojna w Ukrainie. Pieskow: Rosja nie planuje ataku na kraje NATO


Rzecznik prasowy prezydenta Rosji dodał także, że twierdzenia o "przygotowywaniu się Rosji do ataku na NATO" są w jego ocenie "kompletną bzdurą".

- Ponownie apeluję do wszystkich, aby słuchali oryginalnego źródła - prezydenta Putina - zaznaczył Pieskow.

Reuters przypomina jednak, że Władimir Putin przedstawił w 2005 roku upadek Związku Radzieckiego jako największą katastrofę geopolityczną XX wieku. Jak wówczas argumentował, rozpad ZSRR miał doprowadzić do ubóstwa milionów Rosjan oraz groźby rozpadu samej Rosji.

Dodajmy, że pytania dziennikarzy oraz odpowiedzi Pieskowa były reakcją na wcześniejsze wypowiedzi kanclerza Niemiec. Jak przypomina agencja Reutera, Friedrich Merz powiedział w poniedziałek, że Putin chce przywrócić "stary Związek Radziecki".

Merz ponadto stwierdził, że Europa musi bronić się przed tym, co jego zdaniem jest wyraźnym zamiarem Rosji. W ocenie kanclerza Niemiec rosyjskie zamiary wskazują na przyszły atak Kremla na NATO.

Putin zapewnia, że "Rosja jest gotowa walczyć już teraz"


Przypomnijmy, że wcześniej w temacie prowokacyjnie wypowiadał się Władimir Putin, który w zeszłym tygodniu ogłosił, że Rosja nie chce konfliktu z mocarstwami europejskimi, ale "jeśli Europa chce wojny, to Rosja jest gotowa walczyć już teraz".

Rosyjski przywódca dodał, że mocarstwa europejskie wysuwają żądania dotyczące ewentualnego pokojowego rozwiązania konfliktu w Ukrainie, które Moskwa uważa za "absolutnie nie do przyjęcia".

- Europejskie żądania wobec rozwiązania konfliktu na Ukrainie są nieakceptowalne - zaznaczył.

Rosyjska państwowa agencja informacyjna Ria Nowosti przekazała ponadto we wtorek, że to państwa NATO "regularnie oskarżają Moskwę o planowanie ataków na ich kraje. Jednak dowody wskazują na coś innego".

"W ostatnich latach Sojusz Północnoatlantycki podjął bezprecedensowe działania wzdłuż zachodnich granic Rosji" - stwierdziła propagandowa agencja

Słowa Putina oraz doniesienia rosyjskiej agencji to typowy element rosyjskiej propagandy, wedle której żądająca sprawiedliwego rozstrzygnięcia wojny w Ukrainie Europa to strona, która chce dalszej eskalacji konfliktu.

Źródła: Ria Nowosti, Reuters, "The Wall Street Journal"


Tomczyk w "Graffiti" o polskim satelicie: To jest poziom światowyPolsat News


Uciekał kilkadziesiąt kilometrów i szponcił na drodze. "Chciał się pobawić"

Uciekał kilkadziesiąt kilometrów i szponcił na drodze. "Chciał się pobawić"

Dawid Szczyrbowski

"Rajd" pirata drogowego w woj. podlaskim zakończył się na policyjnej blokadzie. 29-latek złamał szereg przepisów, stwarzając wielkie zagrożenie na jezdni. Mężczyzna m.in. jechał pod prąd, wyprzedzał na skrzyżowaniu i taranował barierki. Szponcenie nie opłaciło się, a niebezpieczny kierowca trafił do policyjnego aresztu.


Uszkodzony samochód osobowy z otwartą maską stoi na środku jezdni autostrady nocą. Na tle widoczne policyjne radiowozy z włączonymi sygnałami świetlnymi.

Pościg za 29-latkiem trwał kilkadziesiąt minut. Skończył się na policyjnej blokadziePolicja Podlaskamateriał zewnętrzny



W skrócie

  • 29-latek uciekał przed policją drogą krajową nr 19, przekraczając prędkość 160 km/h i wielokrotnie łamiąc przepisy.

  • Podczas pościgu mężczyzna jechał pod prąd, zmuszał innych kierowców do hamowania i taranował barierki.

  • Po długiej ucieczce został zatrzymany przez policyjną blokadę.

  • Grozi mu do pięciu lat więzienia.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Policja opublikowała nagranie pościgu za 29-latkiem, który na drodze krajowej nr 19 w woj. podlaskim pędził swoim audi z prędkością ponad 160 km/h.

Mężczyzna uciekał przed pościgiem kilkadziesiąt kilometrów. Ostatecznie jego "rajd" zakończył się na policyjnej blokadzie.

Podlaskie. Pirat drogowy szponcił, wpadł w ręce policji


W akcję pościgową zaangażowali się mundurowi z Siemiatycz i Białej Podlaskiej. Jak przekazano w policyjnym komunikacie, 29-latek popełnił wiele wykroczeń.

Chodzi m.in. o niestosowanie się do znaku STOP, wyprzedzanie na skrzyżowaniu, zmuszenie do hamowania prawidłowo jadącego kierowcę oraz jazdę bez włączonych świateł.

"Po kilkunastu minutach ucieczki nie zastosował się też do znaku nakazu jazdy w prawo i wjechał na ekspresowy odcinek '19' w okolicach Bielska Podlaskiego pod prąd" - czytamy w policyjnej relacji.

W oczy rzuca się sformułowanie, jakiego funkcjonariusze użyli w tytule swojego sprawozdania z interwencji. "Szponcił na drodze - zatrzymali go policjanci".

Funkcjonariusze w ten sposób nawiązali do głosowania na Młodzieżowe Słowo Roku. W 2025 roku "zwyciężyło" słowo szponcić/szpont.

"Szponcić" w języku młodzieży oznacza przede wszystkim spontaniczne, energiczne działanie, nie zawsze legalne, to także "nagłe pomysły czy improwizowane akcje". Może być używane w celu wyrażenia dezaprobaty, ale także - w zależności od kontekstu - by wyrazić podziw.

Pirat drogowy na Podlasiu. Jechał pod prąd, policja ustawiła blokadę


Nie zważając na stwarzane zagrożenie mężczyzna kontynuował swój "rajd" i taranował barierki ochronne. Do działania przystąpili funkcjonariusze z Białej Podlaskiej, którzy ustawili blokadę.

Zatrzymany pirat drogowy tłumaczył mundurowym, że "chciał się pobawić". Badanie alkomatem wykazało, że był trzeźwy. Osobne badanie wykaże, czy 29-latek był pod wpływem środków odurzających.

"Zabawa z policjantami zakończyła się w policyjnym areszcie" - podkreślono w komunikacie. Aresztowanemu odebrano prawo jazdy. Grozi mu do pięciu lat pozbawienia wolności za niezatrzymanie się do kontroli. Dodatkowo odpowie za popełnione wykroczenia.


"Federalnie rzecz biorąc". Szach-mat Tuska w Berlinie?INTERIA.PL


Oszukiwał przy sprzedaży nieruchomości. Wyrządził kilkumilionowe straty

Oszukiwał przy sprzedaży nieruchomości. Wyrządził kilkumilionowe straty

Marcin Boniecki

Mężczyzna z Leszna przez osiem miesięcy wyłudzał pieniądze, podszywając się pod właściciela nieruchomości i pobierając zaliczki na fikcyjny zakup mieszkań. Policja, po szeroko zakrojonym śledztwie, zatrzymała sprawcę, któremu postawiono 59 zarzutów. Straty pokrzywdzonych przekraczają sześć milionów złotych.


Ręka osoby w pomarańczowym swetrze chwyta za metalową klamkę białych, nowoczesnych drzwi.

29-latek oszukiwał przy sprzedaży nieruchomości, wyłudził ponad sześć mln złZdj. ilustracyjne123RF/PICSEL



W skrócie

  • Mężczyzna z Leszna przez osiem miesięcy wyłudzał pieniądze od klientów, oferując na sprzedaż mieszkania, których nie posiadał.

  • Postawiono mu 59 zarzutów, a straty przekroczyły sześć milionów złotych.

  • Sprawa została zakończona przez śledczych i przekazana do sądu.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Oficer prasowa Komendy Miejskiej Policji w Lesznie podkom. Monika Żymełka poinformowała we wtorek, że 29-latek przez osiem miesięcy - na przełomie ubiegłego i bieżącego roku - oszukiwał przy sprzedaży nieruchomości.

- Oferował na sprzedaż nieruchomości, których w rzeczywistości nie posiadał. Dysponował pojedynczymi mieszkaniami, które prezentował wielu klientom, spisywał na nie umowy i pobierał zaliczki. Oferował także pośrednictwo w uzyskaniu kredytów na zakup mieszkań i kompleksową pomoc w zakupie nieruchomości, czego w rzeczywistości nie czynił - podkreśliła Żymełka.

Policjanci z Leszna zatrzymali sprawcę oszustw w marcu na Śląsku. Mężczyzna został tymczasowo aresztowany.

Oszukiwał przy sprzedaży nieruchomości. Miał wyłudzić ponad sześć mln zł


Żymełka wskazała, że policjanci w trakcie postępowania przesłuchali blisko stu świadków, analizowali dane z kont bankowych oraz dane teleinformatyczne. Praca funkcjonariuszy doprowadziła do ogłoszenia podejrzanemu 59 zarzutów, głównie popełnienia oszustw i wyłudzenia od kilkudziesięciu osób pieniędzy w kwocie ponad sześć mln zł.

Żymełka zaznaczyła, że prawdopodobnie mężczyzna przeznaczył je na regulowanie bieżących zobowiązań oraz na hazard. Mężczyźnie grozi do 10 lat więzienia.

Policyjni śledczy zakończyli już sprawę i przesłali do Prokuratury Rejonowej w Lesznie akt oskarżenia przeciwko podejrzanemu; następnie sprawa trafi do sądu.


Tomczyk w "Graffiti" o polskim satelicie: To jest poziom światowyPolsat News


"Nie potrzebujemy wojny". Jest odpowiedź Łukaszenki na krok Litwy

"Nie potrzebujemy wojny". Jest odpowiedź Łukaszenki na krok Litwy

Marcin Jan Orłowski

- To, co dziś wysuwają nam Litwini, jest niemożliwe, jest nierealne - twierdzi Alaksandr Łukszenka, odnosząc się do wprowadzenia przez Litwę stanu wyjątkowego. Zdaniem białoruskiego przywódcy, to kolejny "prowokacyjny" ruch kraju NATO.


Mężczyzna w garniturze i krawacie z wąsem siedzi na tle mapy pokazującej państwa takie jak Białoruś, Litwa i Łotwa.

Alaksandr Łukaszenka reaguje na wprowadzenie stanu wyjątkowego na LitwieMaptiler.com / President.gov.bydomena publiczna


We wtorkowy poranek władze Litwy poinformowały o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w związku z kolejnym naruszeniem przestrzeni powietrznej przez Białoruś. Jak wyjaśniła premier Inga Ruginie obecnie "przygotowywane są podstawy prawne i dokumenty".

Litwa wprowadza stan wyjątkowy. Białoruś reaguje


Do sprawy naruszenia przestrzeni powietrznej odniósł się Alaksandr Łukaszenka. Białoruski polityk stwierdził, że sprawa balonów, które według niego latają "nie to na Litwę, nie to z Litwy", była tematem poważnych dyskusji, w które zaangażowano nawet lotnictwo cywilne.

- To, co dziś wysuwają nam Litwini, jest niemożliwe, jest nierealne. Rozmawiałem z pilotami. Mówią, że to nie stanowi żadnego problemu - stwierdził.

Według Łukaszenki problem jest sztucznie "podsycony i upolityczniony" przez stronę litewską.

Naruszenie przestrzeni powietrznej kraju NATO. Łukaszenka bagatelizuje sprawę


Kontynuując swoją wypowiedź miński satrapa ponownie powtórzył stanowisko wskazujące na rzekomy pacyfizm jego kraju.

- Białoruś nie potrzebuje wojny, podobnie jak Litwini, Polacy czy Estończycy. Nawojowaliśmy się, wystarczy. Straciliśmy tak wielu ludzi. Jeszcze żyją pokolenia, które widziały tę wojnę. Nie potrzebujemy wojny - podkreślił.

Przypomnijmy, że Litwini zarzucają Białorusi posyłanie balonów przemytniczych na teren ich kraju. Urzędnicy twierdzą, że balony, które osiągają wysokość do 10 kilometrów, są celowo wystrzeliwane na trasy lotów lotniska i stanowią atak na lotnictwo cywilne.

Wprowadzenie stanu wyjątkowego to kolejny krok podjęty przez rząd w Wilnie. W październiku na miesiąc zamknięto dwa przejścia graniczne z Białorusią.

Reżim w Mińsku uniemożliwił wówczas litewskim ciężarówkom poruszanie się po swoich drogach i zabronił im opuszczania kraju bez uiszczenia opłaty, co zaogniło sytuację.


"Tusku, dlaczego?" Fogiel zwrócił się do premieraPolsat NewsPolsat News


Szwedzka księżniczka za sterami myśliwca. Uzupełniła szkolenie wojskowe


W skrócie

  • Księżniczka koronna Wiktoria ukończyła kompleksowe szkolenie oficerskie w szwedzkich Siłach Powietrznych, zdobywając praktyczną wiedzę m.in. o systemie obrony powietrznej NATO.

  • Brała udział w locie szkoleniowym na myśliwcu JAS 39, podczas którego ćwiczyła scenariusz walki powietrznej i obrony infrastruktury krytycznej.

  • Zdobywanie doświadczenia wojskowego przez następców tronu w Szwecji jest traktowane jako tradycja.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Księżniczka koronna Wiktoria, następczyni tronu Szwecji, uzupełniła jesienią swoje szkolenie oficerskie. Miało ono na celu zapewnienie jej wglądu w działalność operacyjną Sił Powietrznych.

Siły Zbrojne Szwecji poinformowały, że szkolenie obejmowało m.in. historię, planowanie operacyjne, koncepcję baz lotniczych, dowództwo, obronę powietrzną oraz studia nad przyszłością.

- Celem było zapewnienie wglądu w sferę lotnictwa i kosmosu oraz wiedzy na temat tego, co reprezentują Siły Powietrzne - powiedział oficer szwedzkich Sił Powietrznych Jonas Wikman.

Szwecja. Księżniczka koronna Wiktoria uzupełniła swoje szkolenie oficerskie


Księżniczka ponadto odwiedziła Pułk Obrony Powietrznej w Halmstad, gdzie odbyła szkolenie z zakresu obrony powietrznej oraz znaczenia zintegrowanego systemu obrony powietrznej NATO. Przyszła królowa zapoznała się z także z systemem Patriot.

Szwedzkie Siły Zbrojne dodały, że aby przełożyć teorię na praktykę, księżniczka Wiktoria, po przeszkoleniu z zakresu dowodzenia, planowania i przeprowadzania operacji powietrznych, wzięła udział w locie - usiadła za sterami dwumiejscowego myśliwca szkoleniowego.

Wojsko poinformowało, że w trakcie lotu "czteroosobowa grupa prowadziła walkę powietrzną i broniła się przed dwoma samolotami wroga, które próbowały zaatakować szwedzkie mosty". Do testów wykorzystany został szwedzki lekki myśliwiec wielozadaniowy SAAB JAS 39 Gripen.

- Księżniczka leciała z dowódcą dywizjonu i wraz z czteroosobowym zespołem ukończyła misję. Księżniczka była bardzo skupiona i pod wrażeniem taktyki, współpracy i możliwości myśliwców - mówił Johan Lörelius, dyrektor Szkoły Lotnictwa Bojowego.

Księżniczka koronna pojawiła się ponadto w Szwedzkiej Korporacji Kosmicznej, gdzie miała okazję zobaczyć kosmodrom, który - jak podkreślił szwedzki resort obrony - "będzie miał ogromne znaczenie dla Szwecji, Europy i NATO".

Księżniczka Wiktoria ma wkrótce ukończyć szkolenie w Wojskach Lądowych


Przypomnijmy, że w latach 2024-25 księżniczka koronna ukończyła specjalne szkolenie oficerskie (SOFU) w Szwedzkiej Akademii Obrony, gdzie studiowała między innymi taktykę morską.

Wiosną przyszła królowa awansowała na chorążego. Po formalnym szkoleniu oficerskim, aby uzyskać pełny obraz działań szwedzkich sił zbrojnych, księżniczka koronna postanowiła odbyć pogłębione szkolenie w Siłach Powietrznych i Wojskach Lądowych.

Siły Zbrojne Szwecji oczekują, że księżniczka Wiktoria zakończy naukę w Wojskach Lądowych w przyszłym roku.

Działania księżniczki Wiktorii mają związek z tradycją, która obowiązuje w szwedzkiej rodzinie królewskiej. Według niej następcy tronu zdobywają szerokie doświadczenie wojskowe przed objęciem tronu.


Tomczyk w "Graffiti" o spotkaniu Nawrockiego z Zełenskim: Musi się jeszcze sporo nauczyćPolsat News


Zaskakujące zachowanie Polaka po wypadku. Prawda szybko wyszła na jaw

Dawid Szczyrbowski

41-letni Polak spowodował wypadek na niemieckiej autostradzie, a następnie uciekł do pobliskiego lasu. Ostatecznie bez oporu poddał się służbom. Po przeprowadzonych badaniach wyszło na jaw, dlaczego postanowił zbiec. Niemiecka prokuratura postawiła mu kilka zarzutów.


Radiowóz niemieckiej policji stoi zaparkowany przy drodze, drzwi od strony kierowcy są otwarte, w pobliżu znajduje się funkcjonariusz, w tle widoczny tunel, kilka samochodów oraz krajobraz z drzewami bez liści.

Polak spowodował wypadek na niemieckiej autostradzie. Policja przeprowadziła pościg za 41-latkiem. Zdj. ilustracyjneMatthias BeinAFP



W skrócie

  • Polak spowodował groźny wypadek na autostradzie A4 w Niemczech.

  • Po kolizji mężczyzna próbował uciec do lasu, lecz został zatrzymany przez policję.

  • Okazało się, że był pod wpływem alkoholu i narkotyków, usłyszał kilka zarzutów.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Posterunek policji w niemieckim Bad Hersfeld przekazał informację o zatrzymaniu naszego rodaka, który spowodował wypadek na niemieckiej autostradzie A4.

Do zdarzenia doszło w poniedziałek około godz. 13:45. 41-letni Polak z nieznanych przyczyn uderzył swoim samochodem Chrysler Sebring w tył osobowego mercedesa.

Ranne zostały dwie osoby: pasażer chryslera oraz 67-letni kierowca mercedesa. Poszkodowanych przewieziono karetkami do szpitala.

Niemiecka policja w szczegółach opisuje okoliczności schwytania naszego rodaka. 41-latek po kolizji uciekł do pobliskiego lasu. W pogoń za nim ruszyli funkcjonariusze.

Niemcy. Polak w rękach policji, spowodował niebezpieczny wypadek na autostradzie


Ostatecznie Polak został zatrzymany bez stawiania oporu. Przeprowadzone na miejscu badania wykazały, że 41-latek był pod wpływem alkoholu i narkotyków.

Sprawą zajęła się niemiecka prokuratura. Śledczy postawili mężczyźnie kilka zarzutów. Chodzi o doprowadzenie do obrażeń ciała w wyniku nieumyślnego spowodowania wypadku, ucieczkę z miejsca wypadku oraz prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwości i pod wpływem zakazanych substancji.

Policja z Bad Hersfeld poinformowała, że pościg za uciekającym Polakiem doprowadził w poniedziałek do poważnych utrudnień na autostradzie A4. Część jezdni była zamknięta przez około trzy godziny.

Według wstępnych szacunków całkowita wartość strat materialnych spowodowanych wypadkiem wyniosła około 14 tys. euro.


"Tusku, dlaczego?" Fogiel zwrócił się do premieraPolsat NewsPolsat News


"Proszę nie przeszkadzać". Tusk zwrócił się wprost do Nawrockiego


W skrócie

  • Premier Donald Tusk zaapelował do Karola Nawrockiego o nieprzeszkadzanie w przyjęciu ustawy regulującej rynek kryptowalut.

  • Tusk wskazał, że kryptowaluty mogą być wykorzystywane do działań dywersyjnych, co stanowi poważne ryzyko dla bezpieczeństwa państwa.

  • Podczas głosowania w Sejmie 5 grudnia weto prezydenta dotyczące ustawy o kryptoaktywach nie zostało odrzucone.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

- Dzisiaj przyjmiemy ponownie projekt ustawy o kryptowalutach. Chcę, żeby to było bardzo jasne i jeszcze raz zwracam się tu do wszystkich zainteresowanych, w tym do prezydenta Nawrockiego - powiedział Tusk.

Dodał, że przed podjęciem decyzji Nawrocki może żądać dodatkowych informacji. - Jeśli jest potrzeba - tutaj patrzę na pana ministra Siemoniaka - tak zawsze jest - pan prezydent może otrzymać wszystkie najdrobniejsze informacje, których nie mogę podać publicznie, a które są w dyspozycji polskich służb i prokuratury - mówił.

Rząd przyjmie projekt. Kwestia bezpieczeństwa rynku kryptowalut


Premier wspomniał, że ponawia prośbę do prezydenta o przyjęcie ustawy dotyczącej regulacji rynku kryptowalut. - Dowiedzieliśmy się w czasie tych burzliwych debat, spotkań w ostatnich dniach i godzinach, że pan prezydent nie wiedział wcześniej i szkoda, że nie wiedział, bo gdyby wiedział to... No to teraz mówimy to: Proszę nie przeszkadzać i umożliwić przyjęcie tej ustawy - podkreślił.

Według Tuska przyjęcie takiej ustawy byłoby korzystne z punktu bezpieczeństwa transakcji. Uczyniłoby je - jak stwierdził - bezpieczniejszymi, ale nie w 100 proc. bezpiecznymi, ponieważ "nawet entuzjaści kryptowalut" wskazywali na ryzyko inwestowania w kryptoaktywa.

Tusk: Kryptowaluty często służą jako element akcji dywersyjnych


Szef rządu wielokrotnie powtórzył, że priorytetem ustawy ma być bezpieczeństwo. - To jest uczynienie rynku kryptowalut w Polsce bezpiecznym dla inwestorów i interesu państwa - dodał.

- Nie tylko w Polsce - to jest fenomen obecny także w innych państwach europejskich - kryptowaluty często służą jako element akcji także dywersyjnych ze strony wroga - mówił Tusk.

Według Tuska ponad 100 podmiotów w katowickim rejestrze spółek jest związanych z Rosją i Białorusią. - To jest dzwonek alarmowy, który mówi tak wyraźnie, że musimy tak elementarnie zadbać o bezpieczeństwo państwa i obywateli - stwierdził.

Weto prezydenta do ustawy o kryptoaktywach


Podczas piątkowego posiedzenie Sejmu posłowie nie odrzucili weta prezydenta dotyczącego ustawy ws. kryptowalut. Za odrzuceniem weta było 243 posłów, w tym członkowie KO, PSL, Polski 2050, Lewicy i Razem. Przeciw odrzuceniu weta głosowało 192 posłów tym m.in. politycy PiS i Konfederacji. Nikt z obecnych na sali obrad nie wstrzymał się od głosu.

Sejm może odrzucić weto prezydenckie większością kwalifikowaną trzech piątych głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. W takiej sytuacji głowa państwa jest zmuszona podpisać zawetowaną poprzednio ustawę.

Zawetowana przez Karola Nawrockiego ustawa została uchwalona przez Sejm 7 listopada i miała na celu implementację unijnych przepisów. Według niej kontrolę nad rynkiem kryptoaktywów sprawowałaby Komisja Nadzoru Finansowego.

Ustawa miała wprowadzać odpowiedzialność karną za przestępstwa z wykorzystaniem walut cyfrowych, takich jak emisja tokenów bez wcześniejszego zgłoszenia. Przewidywano m.in. karę grzywny w wysokości 10 mln zł oraz ograniczenia lub pozbawienia wolności.


"Wydarzenia": Zabił żonę i upozorował wypadek. Tomasz K. usłyszał wyrokPolsat News


Rosjanie walczyli z ogniem trzy dni. Ukraina potwierdza spektakularny atak

Rosjanie walczyli z ogniem trzy dni. Ukraina potwierdza spektakularny atak

Marcin Jan Orłowski

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy potwierdziła doniesienia o uderzeniu w terminal przeładunkowy gazu skroplonego w porcie Temriuk w Kraju Krasnodarskim Federacji Rosyjskiej. Jak wynika z informacji uzyskanych przez agencję UNIAN, pożar objął ponad 20 zbiorników.


Eksplozja nocą ukazana w powiększeniu na tle mapy regionu wokół Morza Czarnego oraz Morza Azowskiego, z zaznaczonymi granicami Ukrainy i sąsiadujących krajów. Skontrastowane światło wybuchu na tle ciemnego otoczenia podkreślone przez umieszczenie w okr...

Ukraińcy trafili w w terminal przeładunkowy gazu skroplonego w porcie TemriukMaptiler.com / Nova_plusdomena publiczna


Operacja przeprowadzona 5 grudnia wymierzona była, jak to określono, w samo serce rosyjskiej machiny finansowej - terminal przeładunkowy gazu skroplonego (LPG). Jak donoszą źródła w SBU, atak zakończył się spektakularnym sukcesem.

Skala zniszczeń w terminalu "Maktren-Nafta" jest, według źródeł, wyjątkowo imponująca. Z informacji przekazanych agencji UNIAN wynika, że ogień strawił aż 20 z 30 dostępnych zbiorników o pojemności 200 m³ każdy.

Pożar, który objął powierzchnię około 3 tysięcy metrów kwadratowych, był tak intensywny, że służby ratunkowe walczyły z nim przez trzy doby. Bezzałogowce trafiły nie tylko w zbiorniki z paliwem, ale także cysterny kolejowe, zbiornik pośredni oraz kluczową dla funkcjonowania portu estakadę załadunkowo-rozładunkową.

Wojna w Ukrainie. Bolesne uderzenie w głębi Rosji


Służby przyznają, że dla Rosji to bolesny cios logistyczny. Terminal, wybudowany w 2008 roku, był przystosowany do przeładunku 400 tysięcy ton gazu rocznie, transferując surowiec z wagonów bezpośrednio na statki.

Ukraińskie służby nie ukrywają, że celem tych operacji jest duszność gospodarcza Rosji.

"SBU będzie kontynuować systematyczne działania mające na celu ograniczenie dochodów rosyjskiej gospodarki z sektora naftowo-gazowego. To właśnie te pieniądze finansują wojnę z Ukrainą. 'Bawełna' na rosyjskich tyłach, w obiektach pracujących na rzecz wojny, będzie nadal płonąć" - zapowiada informator z ukraińskich służb.

Uderzenie w Temriuk nie jest jedynym sukcesem Sił Obronnych Ukrainy w ostatnich dniach. Sztab Generalny potwierdził również udane ataki na terytoriach okupowanych. W obwodzie donieckim zniszczono rosyjską bazę dronów, mobilną grupę ogniową oraz cenny system obrony przeciwlotniczej Pancyr-S1.


"Federalnie rzecz biorąc". Szach-mat Tuska w Berlinie?INTERIA.PL


Tragiczny bilans pożaru w Hongkongu. Służby zakończyły poszukiwania


W skrócie

  • Pożar siedmiu wieżowców w Hongkongu pochłonął 160 ofiar śmiertelnych, a policja zakończyła ostatnią fazę działań poszukiwawczych.

  • Przyczyną tragedii były najprawdopodobniej łatwopalne materiały użyte podczas remontu, które nie spełniały norm przeciwpożarowych.

  • W wyniku pożaru miasto pogrążyło się w żałobie, a władze zarządziły kontrole na wszystkich placach budowy.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Chińska państwowa agencja prasowa Xinhua przekazała we wtorek, że liczba ofiar śmiertelnych pożaru kompleksu mieszkalnego w Hongkongu wzrosła do 160. Informację podała policja.

Agencja Reutera dodała ponadto, że służby zakończyły ostatnią fazę operacji poszukiwawczej w spalonych budynkach osiedla Wang Fuk Court.

Pożar w Hongkongu. Rozprzestrzenianie się ognia miały ułatwić łatwopalne materiały


Przypomnijmy, że pożar na osiedlu Wang Fuk Court wybuchł 26 listopada około godziny 15.00 czasu lokalnego (godzina 8.00 w Polsce). Ogień pojawił się w jednym z wysokościowców i błyskawicznie rozprzestrzenił się na sześć kolejnych budynków.

Kompleks przechodził remont. Agencja Reutera informowała, że rozprzestrzenianie się ognia ułatwiły materiały, które prawdopodobnie nie spełniały norm przeciwpożarowych.

W zeszłym tygodniu agencja AFP, powołując się na informacje przekazane przez władze Hongkongu, dodała, że w sprawie pożaru aresztowano 13 osób. Do zatrzymania doszło w związku z zarzutem zabójstwa.

Do tej pory, jako przyczynę gwałtownego rozprzestrzenienia się pożaru, wymieniało się przede wszystkim panele styropianowe i rusztowania bambusowe, wykorzystywane podczas remontu kompleksu.

Sekretarz naczelny Eric Chan, cytowany przez AFP, przekazał w zeszłym tygodniu, że siedem z 20 próbek, pobranych w czterech budynkach osiedla Wang Fuk, nie spełniło norm odporności na ogień.

1 grudnia władze ogłosiły ponadto, że część siatek zewnętrznych, zastosowanych na rusztowaniach osiedla, również nie spełniało wymagań.

Hongkong pogrążył się w żałobie


W związku ze zdarzeniem Hongkong pogrążył się w żałobie. Tysiące osób składało kwiaty w miejscu tragedii. Zmarłym oddano hołd ogłaszając trzydniową żałobę.

Pożar, który strawił osiedle Wang Fuk Court w północnej dzielnicy Tai Po w Hongkongu, był jednym z najtragiczniejszych pożarów budynków mieszkalnych w ostatnich dekadach.

Ze względu na zdarzenie rząd zapowiedział kontrole na wszystkich placach budowy w Hongkongu.

Źródła: Xinhua, Reuters, AFP


"Federalnie rzecz biorąc". Szach-mat Tuska w Berlinie?INTERIA.PL


Polska nieobecna na szczycie. Czarzasty obarcza winą Nawrockiego


W skrócie

  • Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wyraził chęć spotkania z prezydentem Polski Karolem Nawrockim oraz zapewnił, że odwiedzi Polskę po otrzymaniu oficjalnego zaproszenia. Wypowiedź skomentował Włodzimierz Czarzasty.

  • Marszałek Sejmu skrytykował postawę polskiego prezydenta, zarzucając mu niespójną politykę zagraniczną i brak obecności Polski przy kluczowych rozmowach międzynarodowych.

  • Trwają przygotowania do potencjalnego spotkania prezydentów Polski i Ukrainy, jednak brak jednoznacznych deklaracji utrudnia osiągnięcie porozumienia.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Marszałek Czarzasty był pytany we wtorek w Sejmie o słowa Zełenskiego, który mówił, że z przyjemnością spotkałby się z prezydentem Nawrockim i zaprosił go do Kijowa. Zełenski zapewnił też, że sam odwiedzi Polskę, gdy otrzyma zaproszenie od polskiej głowy państwa. - Ukraina szanuje Polskę i jest wdzięczna Polsce za to, że przyjęła naszych ludzi, pomaga i wspiera - zaznaczył Zełenski.

Z kolei szef kancelarii polskiego prezydenta Zbigniew Bogucki przekazał, że Nawrocki liczy na spotkanie z Zełenskim w Warszawie. Po słowach przywódcy Ukrainy szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz oznajmił, że trwają prace "w kontaktach dyplomatycznych, które są otwarte i aktywne" nad datą spotkania obu prezydentów w Warszawie.

Pytany o podejście polskiego prezydenta do ew. spotkania z Zełenskim Czarzasty stwierdził, że "wie, do czego doprowadzają takie gesty brak jasnych wypowiedzi w takich sprawach". - Polityka pana prezydenta doprowadza do tego, że Polski nie ma w Londynie - stwierdził, nawiązując do poniedziałkowego spotkania przywódców Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec Keira Starmera, Emmanuela Macrona i Friedricha Merza z Zełenskim ws. doprowadzenia do pokoju na Ukrainie. W spotkaniu tym nie wziął udziału żaden przedstawiciel Polski.

"Nieodpowiedzialne". Marszałek Czarzasty skrytykował politykę prezydenta Nawrockiego


- Obciążam prezydenta tymi sytuacjami. To jest wyjeżdżanie i prezentowanie polityki zagranicznej niespójnej z rządem, a to doprowadza do tego, że Polska jest oceniana coraz mniej jako poważny partner we wszelkich rozmowach - kontynuował marszałek Sejmu. - Jak można w momencie, gdy nie ma nas w Londynie, znowu wchodzić w spór z prezydentem Ukrainy? - dodał.

- Jeżeli nie będziemy rozmawiali z prezydentem Ukrainy, jeżeli będziemy odrzucali Ukrainę, to się nie dziwmy, że nie ma nas przy stołach, przy których decydują o przyszłości Ukrainy, przyszłości Europy i w dużej mierze o przyszłości Polski. To jest po prostu nieodpowiedzialne - powiedział Czarzasty, zarzucając Nawrockiemu m.in. krytykowanie polskiego rządu w rozmowach z zagranicznymi partnerami, m.in. w USA. - To jest robienie złej atmosfery wokół Polski, a polityka zagraniczna powinna być spójna - ocenił.

17 listopada w wywiadzie dla "Do Rzeczy" prezydent Nawrocki mówił, że zaprasza prezydenta Wołodymyra Zełenskiego do Polski. "Mam nadzieję, że będzie moim gościem w Warszawie. Zapraszam prezydenta Zełenskiego, aby spotkał się z Ukraińcami, którzy są w Polsce, podziękował Polakom i aby przywiózł dobre informacje w sprawie ekshumacji na Wołyniu, na które czekamy" - dodał.

27 października ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Bodnar powiadomił w komentarzu dla państwowej agencji Ukrinform, że strona ukraińska zaproponowała stronie polskiej kilka możliwych terminów wizyty prezydenta Karola Nawrockiego w Kijowie. "Dla Ukrainy i Polski ważne są kontakty prezydentów. Zaproponowałem kilka terminów, które zostały przyjęte przez stronę polską do rozpatrzenia. Żadnej negatywnej odpowiedzi nie było" - podkreślił Bodnar.

Rozmowy przywódców w Londynie. Rzecznik rządu skomentował nieobecność Polski


Adam Szłapka we wtorek w TVP Info zapytany o brak premiera Donalda Tuska podczas poniedziałkowych rozmów w Londynie z udziałem przywódców Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Ukrainy odpowiedział, że jest to jeden z wielu formatów, zaproponowany przez gospodarza - premiera Keira Starmera. Dodał, że obecnie rozmowy dotyczące Ukrainy prowadzone są w ramach "kilkudziesięciu" formatów na różnych poziomach.

- W większości formatów Polska uczestniczy. Najważniejsze rozmowy na tym etapie teraz i te kontakty odbywają się za pośrednictwem doradców do spraw bezpieczeństwa premierów różnych państw. Tę rolę w Polsce pełni wiceszef MSZ Robert Kupiecki. On jest w stałym kontakcie ze wszystkimi partnerami - podkreślił.

Dopytywany o to, czy Polska nie wypadła z gry w rozmowach ws. pokoju na Ukrainie rzecznik rządu zaznaczył, że nie można tak powiedzieć, a premier Tusk jest w ciągłym kontakcie z partnerami. - Nie każdy format przynosi jakiekolwiek efekty. I też nie w każdym formacie Polska chce i powinna uczestniczyć, bo czasami autoryzują rzeczy, z którymi się po prostu możemy nie zgadzać - powiedział.

W poniedziałkowych londyńskich rozmowach w siedzibie premiera przy Donwning Street udział brał szef brytyjskiego rządu, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, prezydent Francji Emmanuel Macron oraz kanclerz Niemiec Friedrich Merz. Po spotkaniu premier Starmer przeprowadził rozmowę telefoniczną z innymi sojusznikami z państw europejskich.

Biuro brytyjskiego premiera wydało po tym oświadczenie mówiące o tym, że przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Ukrainy, a także liderzy innych państw partnerskich Kijowa są zdania, że nadszedł krytyczny moment, i w związku z tym należy zwiększyć wsparcie dla strony ukraińskiej.


"Tusku, dlaczego?" Fogiel zwrócił się do premieraPolsat NewsPolsat News


35-latek zmarł na wycieczkowcu. Rodzina zszokowana przebiegiem zdarzeń

35-letni Michael Virgil w grudniu ubiegłego roku wypłynął wraz z narzeczoną i siedmioletnim synem w rejs do Meksyku. Jak opisał dziennik "Bild", gdy rodzina weszła na pokład wycieczkowca Royal Caribbean, ich kabina nie była jeszcze gotowa do użytku. Załoga zachęciła ich w związku z tym do wizyty w barze.

Statek miał być jeszcze w pobliżu Los Angeles, gdy pasażerowie dostali dostęp do kabiny. Skorzystała z tego narzeczona 35-latka i jego syn. Sam Virgil został przy barze.

To, co działo się później, jest różnie opisywane przez zaznajomione z sytuacją osoby. Wiadomo, że po wizycie w barze mężczyzna zaczął niespokojnie się zachowywać. W sieci pojawiło się nagranie, na którym widać, jak kopie w jedne z drzwi, a następnie zostaje obezwładniony przez obsługę. Powodem agresywnego zachowania 35-latka miała być rzekomo ilość spożytego przez niego alkoholu. W pokładowym barze miał wypić w sumie 33 drinki.

Tragedia na pokładzie wycieczkowca. Rodzina zmarłego pozywa armatora


Według jednej z relacji, przed aresztowaniem mężczyzna miał także atakować i zastraszać innych pasażerów oraz członków załogi. Godzinę po zatrzymaniu 35-latek zmarł.

Rodzina zmarłego zdecydowała się wytoczyć proces właścicielowi wycieczkowca, zarzucając załodze użycie nadmiernej siły wobec pasażera. Wśród oskarżeń pojawia się także obezwładnienie mężczyzny całym ciężarem ciała oraz rzekome podanie mu środka uspakajającego i użycie gazu pieprzowego. W dokumentach jest mowa o wykorzystaniu nawet kilku puszek tego środka.

Autorzy pozwu zwracają też uwagę na sam fakt upojenia alkoholowego mężczyzny, podkreślając, że załoga ma prawo odmówić serwowania alkoholu każdemu, kto jest wyraźnie pijany. W tym wypadku jednak do tego nie doszło. Według adwokatów podanie 35-latkowi tak wielu drinków w krótkim czasie było zaniedbaniem ze strony załogi. 

Tajemnicza śmierć na wycieczkowcu. Zmiana decyzji w sprawie przyczyny zgonu


W pozwie wskazano, że na przyczynę zgonu 35-latka złożyło się kilka czynników - uduszenie mechaniczne, otyłość, przerost serca i zatrucie alkoholowe. "Rok później przyczynę zgonu oficjalnie zakwalifikowano jako zabójstwo, co potwierdził lekarz sądowy w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu 'People'" - napisał "Bild".

Rodzina mężczyzny oczekuje odszkodowania, które miałoby stanowić rekompensatę za utracone alimenty i przyszłe dochody, a także koszty leczenia i cierpienie psychiczne. Linia rejsowa zapewniła o współpracy z władzami. Odmówiono jednak dalszego komentarza w sprawie.

Pozew rodziny 35-latka jest już drugim skierowanym przeciwko armatorowi w ciągu ostatnich miesięcy. Na ten sam krok zdecydowali się bliscy 66-latki, która wypadła za burtę podczas rejsu w październiku ubiegłego roku. Zdaniem rodziny powodem było skrajne upojenie alkoholowe kobiety spowodowane pakietem "pij ile chcesz" oferowanym w ramach wycieczki. Córka zmarłej - podobnie, jak rodzina Virgila - uważa, że załoga była zobowiązana odmówić serwowania jej matce alkoholu.

Źródło: "Bild", CBS News


"Federalnie rzecz biorąc". Szach-mat Tuska w Berlinie?INTERIA.PL


Wypił 33 drinki, wkroczyła ochrona. Tajemnicza śmierć na statku

Miał wypić 33 drinki, wkroczyła ochrona. Tajemnicza śmierć na pokładzie wycieczkowca

Dagmara Pakuła

Wymarzone wakacje zmieniły się w koszmar po tym, jak 35-letni mężczyzna zmarł na statku wycieczkowym płynącym do Meksyku. Choć jego śmierć miała być wynikiem stanu zdrowia i rzekomego wypicia 33 drinków w pokładowym barze, rodzina pozwała armatora. Bliscy zmarłego wskazują na interwencję obsługi, która wkroczyła do akcji, gdy pasażer się awanturował. Bliscy 35-latka żądają gigantycznego odszkodowania.


Luksusowy statek wycieczkowy płynący po błękitnym morzu, widoczny z lotu ptaka, z widocznym basenem oraz strefami rekreacyjnymi na górnym pokładzie.

Tragiczny finał wakacji. 35-latek zmarł na pokładzie wycieczkowca (zdj. ilustracyjne)Philippe Turpin AFP


35-letni Michael Virgil w grudniu ubiegłego roku wypłynął wraz z narzeczoną i siedmioletnim synem w rejs do Meksyku. Jak opisał dziennik "Bild", gdy rodzina weszła na pokład wycieczkowca Royal Caribbean, ich kabina nie była jeszcze gotowa do użytku. Załoga zachęciła ich w związku z tym do wizyty w barze.

Statek miał być jeszcze w pobliżu Los Angeles, gdy pasażerowie dostali dostęp do kabiny. Skorzystała z tego narzeczona 35-latka i jego syn. Sam Virgil został przy barze.

To, co działo się później, jest różnie opisywane przez zaznajomione z sytuacją osoby. Wiadomo, że po wizycie w barze mężczyzna zaczął niespokojnie się zachowywać. W sieci pojawiło się nagranie, na którym widać, jak kopie w jedne z drzwi, a następnie zostaje obezwładniony przez obsługę. Powodem agresywnego zachowania 35-latka miała być rzekomo ilość spożytego przez niego alkoholu. W pokładowym barze miał wypić w sumie 33 drinki.

Tragedia na pokładzie wycieczkowca. Rodzina zmarłego pozywa armatora


Według jednej z relacji, przed aresztowaniem mężczyzna miał także atakować i zastraszać innych pasażerów oraz członków załogi. Godzinę po zatrzymaniu 35-latek zmarł.

Rodzina zmarłego zdecydowała się wytoczyć proces właścicielowi wycieczkowca, zarzucając załodze użycie nadmiernej siły wobec pasażera. Wśród oskarżeń pojawia się także obezwładnienie mężczyzny całym ciężarem ciała oraz rzekome podanie mu środka uspakajającego i użycie gazu pieprzowego. W dokumentach jest mowa o wykorzystaniu nawet kilku puszek tego środka.

Autorzy pozwu zwracają też uwagę na sam fakt upojenia alkoholowego mężczyzny, podkreślając, że załoga ma prawo odmówić serwowania alkoholu każdemu, kto jest wyraźnie pijany. W tym wypadku jednak do tego nie doszło. Według adwokatów podanie 35-latkowi tak wielu drinków w krótkim czasie było zaniedbaniem ze strony załogi. 

Tajemnicza śmierć na wycieczkowcu. Zmiana decyzji w sprawie przyczyny zgonu


W pozwie wskazano, że na przyczynę zgonu 35-latka złożyło się kilka czynników - uduszenie mechaniczne, otyłość, przerost serca i zatrucie alkoholowe. "Rok później przyczynę zgonu oficjalnie zakwalifikowano jako zabójstwo, co potwierdził lekarz sądowy w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu 'People'" - napisał "Bild".

Rodzina mężczyzny oczekuje odszkodowania, które miałoby stanowić rekompensatę za utracone alimenty i przyszłe dochody, a także koszty leczenia i cierpienie psychiczne. Linia rejsowa zapewniła o współpracy z władzami. Odmówiono jednak dalszego komentarza w sprawie.

Źródło: "Bild"


"Federalnie rzecz biorąc". Szach-mat Tuska w Berlinie?INTERIA.PL


Burza Bram dotarła na Wyspy. Potężne utrudnienia w wielu miejscach


W skrócie

  • Burza Bram przyniosła na Wyspy Brytyjskie silne wiatry i ulewne deszcze, powodując lokalne podtopienia i przerwy w dostawie prądu.

  • Zamknięto mosty, odwołano dziesiątki lotów oraz wstrzymano ruch pociągów na niektórych odcinkach z powodu trudnych warunków pogodowych.

  • Wiele miejsc publicznych, w tym parki i jarmarki, zostało czasowo zamkniętych z powodu zagrożenia pogodowego.

  • Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii

Irlandia oraz duża część Wielkiej Brytanii od rana zmagają się z niebezpieczną burzą Bram, która dotarła do tej części Europy z południowego zachodu. Brytyjscy synoptycy spodziewają się, że miejscami w kilka godzin spadnie do około 100 litrów wody na metr kwadratowy. Już dochodzi do lokalnych podtopień.

Lokalne podtopienia, domy bez prądu. Możliwy wiatr do 130 km/h


Intensywne opady przyniesione przez Bram doprowadziły do wezbrań na niektórych rzekach. W Yorku na północnym wschodzie Wielkiej Brytanii zanotowano podtopienia po tym jak z brzegów wystąpiła rzeka Ouse. Obowiązuje tam ostrzeżenie przed powodzią.

Do około 3 tys. budynków w Anglii i Walii nie dochodzi prąd - informuje tamtejszy dostawca National Grid. Nie podano, jakie były przyczyny przerw w dostawie energii.


Mapa pogodowa Europy Zachodniej z intensywnymi opadami deszczu oznaczonymi kolorami od zielonego do czerwonego, obejmującymi m.in. Wielką Brytanię, Irlandię i okolice, z zaznaczonymi głównymi miastami i strefami największych opadów.

Burza Bram dotarła do Wysp Brytyjskich, powodując poważne utrudnienia na lotniskach oraz zaburzając ruch kolejowyWXChartsmateriał zewnętrzny


Z powodu silnego wiatru w części Irlandii Północnej obowiązują ostrzeżenia wydane przez brytyjskie biuro meteorologiczne Met Office. Specjaliści ostrzegają przed możliwymi porywami wiatru dochodzącymi do około 130 km/h.

Niebezpieczne podmuchy doprowadziły do zamknięcia na pewien czas jednego z ważnych mostów i spowodowały utrudnienia w ruchu lotniczym.

Odwołane loty, wstrzymany ruch pociągów


We wtorek rano z powodu silnego wiatru zamknięto w obu kierunkach most Severn na drodze M48. To ważna przeprawa, która do czasu otwarcia mostu Księcia Walii w 1996 roku była jedyną łączącą Anglię z Walią.

Po pewnym czasie most Severn ponownie otwarto, jednak zarządcy zastrzegają, że jeśli wiatr się nasili, przeprawa może znowu zostać zamknięta.


Duży most wiszący rozciągający się nad szeroką rzeką przy pochmurnym, szarym niebie. Widać masywne filary oraz liny podtrzymujące konstrukcję, brzeg rzeki jest kamienisty i błotnisty.

Most Severn łączący Walię z Anglią. We wtorek rano z powodu złej pogody przez pewien czas był zamkniętyMatt CardyGetty Images


Ze sporymi problemami zmaga się lotnisko w Dublinie. Z powodu zagrożenia pogodowego odwołano tam co najmniej 42 loty - 21 krajowych oraz drugie tyle międzynarodowych.

Władze portu lotniczego zastrzegły, że jeśli wiatr się nasili, to możliwe będą kolejne decyzje o odwołaniu połączeń.

Lokalne podtopienia doprowadziły do utrudnień w funkcjonowaniu kolei. Po zalaniu torów zamknięto odcinek między Swindon i Bristol Parkway. Przez około pół godziny nie kursowały pociągi ze stacji Paddington w Londynie do Swansea. Utrudnienia w tym rejonie mogą potrwać do końca dnia.

W Walii z powodu podtopień zamknięto tory między Pontypridd a Tonypandy. Nie kursują również promy w Irlandii północnej

Zamknięto niektóre parki i lasy oraz miejsca publiczne w Irlandii i Irlandii Północnej - między innymi jarmark świąteczny w Belfaście.

W zachodniej Szkocji odwołano kilka połączeń promowych po tym jak synoptycy z Met Office prognozują w tym rejonie porywy wiatru dochodzące do około 145 km/h.

Źródło: BBC

-----


Tomczyk w "Graffiti" o spotkaniu Nawrockiego z Zełenskim: Musi się jeszcze sporo nauczyćPolsat News


❌