Były prezydent Boliwii zatrzymany. W tle poważne zarzuty
Były prezydent Boliwii Luis Arce został zatrzymany przez policję - donosi agencja Reutera powołując się na słowa byłej minister Marii Nela Prada. Zatrzymanie byłej głowy państwa może mieć związek ze śledztwem dotyczącym sprzeniewierzenia środków publicznych.
Były prezydent Boliwii Luis ArceBloombergGetty Images
W skrócie
Były prezydent Boliwii Luis Arce został zatrzymany przez policję w związku z zarzutami defraudacji publicznych środków.
Śledztwo dotyczy sprzeniewierzenia funduszu przeznaczonego na projekty dla społeczności tubylczych.
To kolejne zatrzymanie byłego lidera w Ameryce Południowej po skazaniu byłych prezydentów Peru i Brazylii.
Zatrzymanie Arce mogło mieć miejsce w związku ze śledztwem w sprawie defraudacji, do której miało dojść, gdy piastował funkcję ministra gospodarki w administracji byłego prezydenta Evo Moralesa.
- Oczywiście, że jest niewinny. Jego zatrzymanie to nadużycie władzy. Mam nadzieję, że ta sprawa nie zostanie wykorzystana jako okazja do prowadzenia prześladowań politycznych - powiedziała Prada dziennikarzom.
Dodała, że była głowa państwa nie została wcześniej powiadomiona ani wezwana do stawienia się na policji. - Po prostu go zabrali - stwierdziła.
Boliwia. Były prezydent Luis Arce zatrzymany przez policję
Śledztwo, z którym wiąże się zatrzymanie Arce, dotyczy domniemanych wypłat państwowych środków z funduszu przeznaczonego na finansowanie projektów na rzecz społeczności tubylczych.
Śledczy, których cytowały w środę lokalne media, stwierdzili, że dowody przedstawione w sprawie wskazują na udział Arce w sprzeniewierzeniu środków publicznych.
Zatrzymanie byłego prezydenta nastąpiło na niespełna dwa miesiące po wyborach prezydenckich wygranych przez centrowego kandydata Rodrigo Paza. Nowy prezydent zobowiązał się do zwalczania korupcji w instytucjach państwowych.
Ameryka Południowa. Vizcarra i Bolsonaro skazani
Luis Arce to nie pierwszy przywódca z Ameryki Południowej, który jest zamieszany w kryminalną aferę.
Pod koniec listopada były prezydent Peru Martin Vizcarra został skazany na 14 lat pozbawienia wolności za przyjmowanie łapówek podczas pełnienia funkcji gubernatora regionu Moquegua.
Z kolei były prezydent Brazylii, Jair Bolsonaro, usłyszał wyrok 27 lat pozbawienia wolności za próbę zamachu stanu po przegranych wyborach w 2022 roku.
Źródło: Reuters
Bryłka w "Graffiti": Prezydent Nawrocki powinien spotkać się z prezydentem ZełenskimPolsat News
Kijów wysłał do Waszyngtonu zaktualizowany plan pokojowy będący odpowiedzią na propozycję przedstawioną Ukrainie przez USA. Tymczasem Donald Trump poinformował, że europejscy liderzy nalegają na zwołanie w weekend szczytu z przedstawicielstwem Stanów Zjednoczonych i Wołodymyrem Zełenskim. Stwierdził też, że prezydent Ukrainy "musi być realistą".
Donald Trump stwierdził, że Wołodymyr Zełenski powinien być "realistą" w kwestii konfliktu w UkrainieGENYA SAVILOV / ANDREW CABALLERO-REYNOLDS AFP
W skrócie
Kijów przekazał Waszyngtonowi zaktualizowany plan pokojowy w odpowiedzi na propozycję USA dotyczącą zakończenia wojny.
Donald Trump ujawnił, że europejscy przywódcy chcą zwołania szczytu w sprawie Ukrainy i oczekują udziału Wołodymyra Zełenskiego.
Prezydent Zełenski podkreślił wagę 20-punktowego planu pokojowego i zapowiedział dodatkowe dokumenty dotyczące bezpieczeństwa i odbudowy Ukrainy.
O tym, że zaktualizowana wersja planu zakończenia wojny w Ukrainie została odesłana już do Waszyngtonu, poinformowała w środę wieczorem agencja AFP, powołując się na słowa ukraińskich urzędników.
Nie wskazano, na wprowadzenie jakich korekt do pierwotnej propozycji USA zdecydowała się ukraińska administracja. We wtorek "Financial Times" informował, że Waszyngton dał Kijowowi"kilka dni" na ustosunkowanie się do planu.
Europa chce szczytu w sprawie Ukrainy. Trump: Nie chcemy tracić czasu
Donald Trump rozmawiał w środę z dziennikarzami, których poinformował o rozmowie telefonicznej z liderami Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Prezydent USA stwierdził, że rozmowa była burzliwa. - Omawialiśmy kwestię Ukrainy w dość mocnych słowach - mówił.
Wskazał też, że europejscy przywódcy zaproponowali zwołanie szczytu, w którym miałby wziąć również Wołodymyr Zełenski. - Chcieliby, żebyśmy pojechali na spotkanie w Europie w weekend - powiedział Trump, dodając, że nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie.
- Nie chcemy tracić czasu - orzekł.
Przywódca wskazywał, że prezydent Ukrainy "musi być realistą" i podkreślał, że w Ukrainie od dawna nie przeprowadzono wyborów. Przekonywał też, że obywatele kraju chcą, by wojna się skończyła.
Zełenski o planie pokojowym. "Fundamentalny dokument"
W środę wieczorem Wołodymyr Zełenski wydał oświadczenie, w którym opowiedział o pracach nad planem pokojowym. - 20 punktów na rzecz zakończenia wojny stanowi fundamentalny dokument - powiedział.
Jak wskazał, podjęto pracę nad "kluczowymi krokami", by stały się one "wykonalne". - Na podstawie tego fundamentalnego dokumentu opracowujemy co najmniej dwa dodatkowe - stwierdził prezydent.
Zełenski wyjaśnił, że pierwszy dotyczy gwarancji bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych, a drugi gospodarki, w tym odbudowy Ukrainy po wojnie i wspólnych inwestycji.
Źródło: AFP, Reuters
"Wydarzenia": Maszewo. Po 80 latach z miasta zniknął radziecki pomnikPolsat News
Papież Leon XIV pobłogosławił przywieziony przez polskich parlamentarzystów obraz, który trafi do kaplicy sejmowej. Polscy politycy spotkali się z głową Kościoła podczas pięciodniowej pielgrzymki do Rzymu, zorganizowanej z okazji Roku Jubileuszowego.
Papież Leon XIV pobłogosławił obraz do kaplicy sejmowejVatican Mediamateriał zewnętrzny
W skrócie
Papież Leon XIV pobłogosławił obraz św. Tomasza More’a przywieziony przez polskich parlamentarzystów.
Delegacja polskich polityków odbyła pięciodniową pielgrzymkę do Rzymu z okazji Roku Jubileuszowego.
Pobłogosławiony przez papieża Leona XIV obraz przedstawia św. Tomasz More'a, którego Jan Paweł II ogłosił w roku 2000 patronem rządzących i polityków. Podobizna zawiśnie w sejmowej kaplicy.
Polscy politycy uzyskali papieskie błogosławieństwo dla obrazu podczas pięciodniowej pielgrzymki do Rzymu, zorganizowanej z okazji Roku Jubileuszowego. Parlamentarzystom towarzyszy krajowy duszpasterz, ks. dr Andrzej Sikorski.
- Papież podszedł do nas, ucieszył się, gdy usłyszał, że jesteśmy z polskiego parlamentu. Rozpoznał również podobiznę św. Tomasz More'a - relacjonował ks. dr Sikorski, cytowany przez Vatican News.
Watykan. Leon XIV pobłogosławił obraz przywieziony przez polskich parlamentarzystów
- Wierzę mocno, że ta pielgrzymka parlamentarzystów z różnych ugrupowań przyczyni się do tego, że trochę inaczej spojrzymy na drugiego człowieka, na tego obok nas w ławie parlamentarnej - powiedział kapłan.
Ksiądz Sikorski dodał, że głównym celem pielgrzymki jest modlitwa za ojczyznę i za Kościół, o zgodę, pokój i jedność.
Pobyt w Watykanie polscy politycy rozpoczęli od przejścia przez Drzwi Święte w Bazylice św. Piotra oraz modlitwy przy grobie św. Jana Pawła II.
- Dziś często składamy kwiaty pod pomnikami papieża Polaka, ale za mało go słuchamy, dlatego tego typu wyjazdy i spotkania mają ogromne znaczenie - zauważył kapłan.
Ksiądz Sikorski skomentował także swoją codzienną pracę jako duszpasterza polskich parlamentarzystów. - W każdym polityku trzeba zobaczyć człowieka. Nie dzielę nikogo według partii. Jestem otwarty na wszystkich - podkreślił.
Źródło: Vatican News
"Wydarzenia": Kolejne dziki z ASF. Hodowcy boją się o swoje gospodarstwaPolsat News
W wielu miastach tysiące Bułgarów protestuje przeciwko planom budżetowym rządu Rosena Żelazkowa. W demonstracjach uczestniczy wielu młodych ludzi z pokolenia Z.
Najbardziej kontrowersyjne propozycje rządu obejmowały podwyżki podatków i składek na ubezpieczenie społeczne. Ostatecznie rozwiązania te przesunięto na 2027 r.
Bułgarska opozycja złożyła kolejny wniosek o wotum nieufności dla rządu. Domaga się też ukarania oskarżanego o korupcję deputowanego oligarchy Delana Peewskiego.
Najbardziej kontrowersyjne propozycje projektu budżetu, dotyczące podniesienia podatków i składek na ubezpieczenie społeczne, przełożono na 2027 rok.
Protest w stolicy Bułgarii - Sofii rozpoczął się przed parlamentem o godz. 18 (godz. 17 w Polsce). "Precz z mafią", "Dymisja", "Za uczciwymi wyborami" - skandują demonstranci pod adresem rządu, a przy pomocy laserów wyświetlili te napisy na budynkach. Ludzie wciąż przychodzą, na ulicach widać wzmocnione patrole policji.
Bułgaria: Protesty w wielu miastach. Pokolenie Z wyszło na ulice
Według organizatorów środowa demonstracja ma być liczniejsza od ubiegłotygodniowej, kiedy przybyło ponad 100 tys. osób i doszło do starć z policją. Protesty odbywają się również w Płowdiwie, Burgas, Warnie i Pazardżiku.
Wśród demonstrantów jest wielu młodych ludzi, reprezentantów pokolenia Z, czyli osób urodzonych między połową lat 90. XX wieku a początkiem drugiej dekady XXI wieku.
Agencja Reutera odnotowuje, że to najnowszy przejaw sprzeciwu obywateli, do którego dochodzi w czasie, gdy Bułgaria przygotowuje się do przyjęcia euro 1 stycznia.
Po przedstawieniu nowego projektu budżetu przez rząd opozycja złożyła wniosek o wotum nieufności dla gabinetu Rosena Żelazkowa. Rząd oskarżany jest o znaczne zwiększenie zadłużenia zagranicznego, korupcję oraz łamanie praworządności.
To już szósty od stycznia 2025 r. wniosek o wotum nieufności dla rządu. Dzięki poparciu partii DPS-NN oligarchy Delana Peewskiego rządowa koalicja ma wystarczające poparcie w parlamencie, aby wniosek został odrzucony. Głosowanie odbędzie się w czwartek w południe.
Oskarżenia o korupcję i żądania dymisji rządu. Bułgaria w ogniu protestów
Podczas środowej pięciogodzinnej dyskusji w parlamencie domagano się ukarania powszechnie oskarżanego o korupcję deputowanego Peewskiego. - Peewski powinien zostać usunięty z życia politycznego kraju - oświadczył deputowany opozycyjnej partii Kontynuujemy Zmiany - Demokratyczna Bułgaria (PP-DB) Bożydar Bożanow. Lider partii Asen Wasilew podkreślił, że w obliczu nasilających się protestów "rząd praktycznie upadł".
Według opozycji wskazują na to liczne demonstracje, które obejmują nie tylko stolicę, lecz większość dużych miast Bułgarii.
Do zwolenników parlamentarnej opozycji dołączyli pracownicy służby zdrowia, na podwyżki dla których w projekcie budżetu nie przewidziano środków. W środę w południe na ulice Sofii wyszli też studenci, domagając się walki z korupcją.
Nie jest jednak jasne, czy protesty doprowadzą do upadku rządu i przedterminowych wyborów. Duża część Bułgarów liczy na stworzenie centrolewicowej partii przez prezydenta Rumena Radewa, którego ostatnia kadencja upływa w styczniu 2027 roku. Na pytanie dziennikarzy, kiedy ewentualnie należy się tego spodziewać, Radew odpowiedział, że "to nastąpi w chwili, kiedy najmniej tego się będziecie spodziewać".
"Graffiti". Konfederacja "rozbije monopol NFZ-u"? Bryłka: Dokładnie takPolsat News
10-latka zmarła po tym, jak uderzyła się w szkole. Wszczęto śledztwo
Prokuratura Rejonowa w Białymstoku wszczyna śledztwo dotyczące śmierci 10-letniej dziewczynki. W ubiegły piątek upadła w szkole i uderzyła głową o podłogę. Kolejnego dnia zmarła.
10-latka upadła w szkole, dzień później zmarła. Trwa śledztwo (zdj. ilustracyjne)Stanislaw BielskiReporter
Do zdarzenia doszło 5 grudnia w szkole w miejscowości Gródek. Z nieustalonych przyczyn 10-letnia uczennica upadła i uderzyła głową o podłogę. Pomimo groźnej sytuacji, nie zdecydowano się na wezwanie służb medycznych i powiadomienie rodziców dziecka.
Kolejnego dnia dziewczynka zmarła. Jej zwłoki odnalazła matka, która próbowała bezskutecznie obudzić ją o poranku.
Zobacz również:
10-latka upadła w szkole, dzień później zmarła. Prokuratura wszczyna śledztwo
Prokuratura Rejonowa w Białymstoku wydała komunikat, w którym poinformowała o wszczęciu śledztwa w sprawie. Chodzi o "narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia 10-letniej uczennicy przez osobę, na której ciążył obowiązek sprawowania opieki nad osobą narażoną na niebezpieczeństwo".
W oświadczeniu wskazano, że działanie to doprowadziło do nieumyślnego spowodowania śmierci dziewczynki. Śledztwo jest na wstępnym etapie, a w sprawie gromadzony jest materiał dowodowy.
"Wstępna przyczyna śmierci pokrzywdzonej będzie znana po przeprowadzeniu sekcji zwłok, która ma się odbyć w najbliższy piątek" - czytamy w komunikacie podpisanym przez prokuratora rejonowego w Białymstoku Elwirę Laskowską.
Zobacz również:
"Graffiti". Konfederacja "rozbije monopol NFZ-u"? Bryłka: Dokładnie takPolsat News
Polska inwestuje rekordowe środki w zbrojenia, jednak większość dużych kontraktów realizowana jest za granicą ze względu na ograniczone możliwości krajowego przemysłu.
Polski przemysł zbrojeniowy boryka się ze spuścizną historyczną, przestarzałą infrastrukturą oraz brakiem zaawansowanych technologii, co uniemożliwia budowę kluczowego uzbrojenia.
Sektor obronny w Polsce szuka niszy w produkcji dronów, licząc na rozwój konkurencyjności na tym polu, choć nadal pozostaje daleko za liderami rynkowymi.
Autorzy Politico zauważyli, że Polska wydaje na zbrojenia najwięcej spośród krajów europejskich, jeśli chodzi o procentowy udział PKB. W tym roku rząd chce przeznaczyć na armię 186,6 mld zł.
Jednak w ich ocenie polski przemysł zbrojeniowy otrzyma jedynie część tej kwoty. "Praktycznie wszystkie duże zakupy to import, ponieważ lokalne firmy albo nie mogą wyprodukować odpowiedników, albo nigdy nie rozwinęły technologii pozwalającej na ich produkcję" - podano.
Politico: Polska zbroi się w odpowiedzi na zagrożenie z Rosji
Politico podkreśliło, że potrzeba przyspieszenia polskich inwestycji w armię wynika bezpośrednio z zagrożenia ze strony Rosji. W pierwszych miesiącach wojny rosyjsko-ukraińskiej na pełną skalę, rozpoczętej w 2022 r., Polska przekazała Ukrainie część swojego uzbrojenia produkcji sowieckiej.
"Warszawa rozpoczęła odbudowę swoich sił za pomocą gotowych systemów, stawiając na szybkie dostawy zamiast odbudowy produkcji krajowej" - zauważono.
Dziennik powołał się przy tym na raport Instytutu Pułaskiego, który oceniał, że "w niektórych dziedzinach osiągnięcie poziomu rozwoju przemysłowego porównywalnego z czołowymi krajami zajęłoby lata, jeśli nie dekady, i z pewnością kosztowałoby miliardy dolarów na badania i rozwój".
Polski przemysł zbrojeniowy z trudną historią
Przyczyn słabości zaplecza przemysłowego sektora zbrojeniowego Politico doszukuje się w historii Polski. Autorzy zwrócili uwagę, że Związek Radziecki uważnie lokował konkretne fabryki w swoich krajach satelickich, aby żaden z nich nie był w tej dziedzinie zbyt rozwinięty.
W tamtym czasie produkowano nad Wisłą satelity, pojazdy opancerzone i broń małego kalibru, ale nie wytwarzano wyrzutni rakietowych, nowoczesnej amunicji i nie rozwijano najnowszych technologii zbrojeniowych.
"PGZ nigdy nie zbuduje okrętu podwodnego czy samolotu" - powiedział w rozmowie z Politico prezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej Adam Leszkiewicz. Portal zwrócił uwagę, że wiele fabryk PGZ nie było odnawianych od lat 80. XX wieku. "Ogrzewanie się psuje, maszyny są przestarzałe, a w niektórych warsztatach w zimie jest tak zimno, że nie można spawać" - ustalił autor.
Polska szuka niszy. Stawia na drony
Ponadto produkcja sprzętu wytwarzanego w polskich zakładach trwa dłuższy okres. Jak podało Politico, wyprodukowanie bojowego wozu piechoty Borsuk zajmuje około dwóch lat.
Wobec tego polski przemysł postawił na produkcję dronów. Przedsiębiorcy uznali, że jest to sektor, w którym mogą konkurować z zagranicznymi koncernami. Według Politico w porównaniu z liderami rynku są to nadal firmy dysponujące małymi możliwościami produkcyjnymi.
"Wydarzenia": Maszewo. Po 80 latach z miasta zniknął radziecki pomnikPolsat News
Tragedia na rajskiej wyspie. Polski turysta utonął podczas nurkowania
32-letni Polak utonął podczas nurkowania na Filipinach - informują lokalne media. Mężczyzna przemieszczał się z grupą turystów i lokalnych przewodników. Lokalne służby rozpoczęły śledztwo, które ma stwierdzić, czy do śmierci turysty doprowadziły zaniedbania.
Filipiny. 32-letni Polak utonął podczas nurkowania w Port BartonRobert Harding PremiumAFP
W skrócie
Polski turysta utonął podczas nurkowania z rurką na Filipinach w Port Barton na wyspie Palawan.
Zaginięcie 32-latka zauważono dopiero po około pół godziny, a jego ciało odnaleziono następnego dnia.
Lokalne służby badają, czy przyczyną tragedii mogły być zaniedbania ze strony organizatorów wycieczki.
Jak informuje portal GMA Network, do tragicznego utonięcia doszło w poniedziałek w Port Barton na wyspie Palawan. Mężczyzna, wraz z grupą turystów i lokalnymi przewodnikami, miał nurkować z rurką na jednej z lokalnych raf koralowych.
Nurkowie kierowali się w stronę znajdującej się w odległości około 300-500 metrów od miejsca zakotwiczenia ich łodzi wyspy.
Członkowie grupy zauważyli zaginięcie Polaka dopiero po upływie pół godziny.
Filipiny. Tragiczne utonięcie Polaka w Port Barton na wyspie Palawan
Do zdarzenia miało dojść między 12 a 14 czasu lokalnego. Ciało polskiego turysty, dryfujące na obszarze rafy, udało się odnaleźć dopiero następnego dnia.
Moises David Cabungan, przewodniczący Rady Parku Morskiego Port Barton, poinformował, że ciało zostało odnalezione w miejscu, gdzie głębokość wody sięga 14 metrów.
Lokalne służby badają, czy do śmierci Polaka mogło dojść w wyniku zaniedbań po stronie organizatorów wycieczki bądź załogi statku będącego bazą wypadową nurków.
Źródło: GMA Network
"Wydarzenia": Maszewo. Po 80 latach z miasta zniknął radziecki pomnikPolsat News
ISW opublikował raport statystyczny dotyczący postępów Rosji na froncie w 2025 r. Z zebranych danych wynika, że armia agresora przejęła kontrolę nad 4699 kilometrami kwadratowymi terytorium Ukrainy.
Oznacza to, że zdobyto o 22 proc. więcej ziemi niż w roku ubiegłym. Czy można zatem mówić o przełomie? Zdaniem ekspertów, sprawa nie przedstawia się dla Moskwy w tak jasnych barwach, jak stara się przekonywać rosyjska propaganda.
Rosja dąży do stworzenia iluzji jej zwycięstwa? Analitycy z ISW nie mają wątpliwości
ISW podkreśla, że choć Rosjanie od stycznia zdołali przejąć 0,77 proc. terenów Ukrainy, odnieśli przy tym "nieproporcjonalnie wysokie straty personalne". Jak wskazano w raporcie, Kreml próbuje przekonać cały świat, że jest w stanie toczyć bezterminową wojnę "na wyniszczenie".
Analitycy podkreślają, że w ostatnim czasie Moskwa zintensyfikowała działania w wojnie informacyjnej, by przekonać do tej tezy opinię publiczną na Zachodzie. Chodzi o to, by zaistniało przekonanie, że zwycięstwo Rosji jest nieuniknione.
W rzeczywistości zasoby armii najeźdźczej są coraz bardziej ograniczone, a Władimir Putin będzie musiał wkrótce znaleźć sposób na to, by "załatać" braki w personelu wojskowym.
Putin stoi przed dylematem. Wkrótce będzie musiał sięgnąć po rezerwy
Zdaniem ekspertów z amerykańskiego think tanku, rosyjski przywódca nie zrezygnuje z osiągnięcia swoich celów, jednak będzie do nich dążył drogą dyplomatyczną, ponieważ na ten moment nie jest w stanie dopiąć swego poprzez działania na polu bitwy.
ISW wskazuje, że w Rosji brakuje już dobrowolnych rekrutów do armii, więc jeśli Moskwa chce kontynuować wojnę w 2026 r., będzie musiała zacząć stawiać na rezerwy strategiczne.
Eksperci przypominają, że Putin oddala w czasie możliwość przeprowadzenia ogólnej mobilizacji wojskowej, bo stanowi on dla niego duże ryzyko polityczne.
Idealny moment na zmuszenie Putina do negocjacji? ISW o konieczności nacisku na Kreml
ISW przekonuje, że Kreml staje w obliczu dużych problemów gospodarczych i demograficznych w kraju, które będą jedynie wzrastać. Wskazuje, że to dobry moment, by Stany Zjednoczone zmusiły rosyjskiego prezydenta do realnych negocjacji.
Choć rząd w Moskwie wielokrotnie z entuzjazmem odnosił się do działań Donalda Trumpa i amerykańskich propozycji pokojowych, żadna z nich nie została ostatecznie zaakceptowana przez Kreml.
Tymczasem sam Putin podkreślał wielokrotnie, że wszystkie cele tzw. specjalnej operacji wojskowej w Ukrainie zostaną osiągnięte - niezależnie od tego, czy stanie się to przy stole negocjacyjnym czy na polu bitwy.
Źródło: ISW
Żurek w "Gościu Wydarzeń": Wielu Polaków jest nabieranych na kryptowalutyPolsat NewsPolsat News
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski przyjął zaproszenie Polski i odwiedzi Warszawę, jednak konkretna data wizyty nie została jeszcze ustalona.
Rozmowy mają dotyczyć głównie bezpieczeństwa regionalnego oraz spraw dwustronnych między Polską a Ukrainą, w tym m.in. kwestii historycznych i gospodarczych.
Marcin Przydacz zapewniał, że strona polska i ukraińska są w stałym kontakcie.
- Nie ma jeszcze ustalonej daty, ale dzisiaj rozmawiałem ze stroną ukraińską, jesteśmy w bieżącym kontakcie. Te kanały dyplomatyczne są nie nie tylko otwarte, co wyjątkowo aktywne w tym kontekście, ale kwestia wizyty to nie tylko data - mówił na briefingu prasowym przed wylotem Nawrockiego na ŁotwęMarcin Przydacz.
Spotkanie Nawrockiego z Zełenskim. "Pozytywna odpowiedź"
- Już wiemy, że prezydent Zełenski pozytywnie odpowiedział na zaproszenie prezydenta Nawrockiego i przyjedzie do Warszawy - oznajmił Przydacz.
Prezydencki minister zaznaczył, że "to nie tylko data jest istotna". - Istotna jest także potencjalna treść tej wizyty i to co miałoby być przedmiotem rozmów. Co oczywiste, rozmowy będą dotyczyły architektury bezpieczeństwa regionalnego - zaznaczył Przydacz.
- Od dawna mówimy, że nic o Ukrainie bez Ukrainy i naturalnie Ukraina ma największą wiedzę, jeśli chodzi o jej pozycję negocjacyjną z Europejczykami i Amerykanami oraz jeśli chodzi o sytuację na froncie - dodał szef Biura Polityki Międzynarodowej. Podkreślił, że "to będzie punkt numer jeden w przyszłych rozmowach".
- Punktem numer dwa są sprawy dwustronne, bilateralne, polsko-ukraińskie, które są ważne do tworzenia dobrej atmosfery, dobrosąsiedzkich stosunków między Warszawą a Kijowem - zaznaczył Przydacz.
- Polacy, co zupełnie naturalne i ja tę emocję rozumiem, mają pewne oczekiwanie, żeby ta solidarność, którą okazali Ukrainie w trudnych czasach była też realizowana w kierunku Polski w sprawach, na których nam zależy. Jednym z elementów budowanej solidarności jest pozytywna reakcja na działania w sferze historycznej. Polacy mają swoje oczekiwanie i myślę, że strona ukraińska coraz lepiej to rozumie - ocenił Przydacz.
Prezydencki minister dodał, że "pracujemy też nad agendą w tematyce gospodarczej".
"Krok naprzód". Przydacz o rozmowach z Ukraińcami
Przydacz dopytywany, czy jest zadowolony ze środowej rozmowy ze stroną ukraińską ws. spotkania prezydentów, ocenił, że w rozmowach jest "pewnego rodzaju krok naprzód, natomiast do finalnego efektu jeszcze troszkę brakuje".
- W tym momencie czekamy na reakcję strony ukraińskiej na konkretne propozycje z naszej strony. W zależności od tego będziemy wspólnie, mam nadzieję, decydować o dalszych krokach - dodał.
W poniedziałek ukraiński prezydent poinformował, że zaprosił Nawrockiego do złożenia wizyty w Ukrainie. Zapewnił też, że sam odwiedzi Polskę, gdy otrzyma zaproszenie z konkretnym terminem. Tego samego dnia Marcin Przydacz podkreślił we wpisie na platformie X, że data spotkania prezydentów Polski i Ukrainy jest ustalana.
W środę rano Marcin Przydacz poinformował, że jeśli dojdzie do spotkania prezydenta Polski Karola Nawrockiego z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, to odbędzie się ono w Warszawie.
W listopadzie prezydent Nawrocki zapewniał, że do spotkania z Zełenskim dojdzie "wcześniej czy później". Jak mówił, wizyta prezydenta Ukrainy w Warszawie byłaby dobrą okazją do tego, by spotkać się z mieszkającymi tam Ukraińcami czy do "ustalenia spraw, które są dla Polaków bardzo ważne i rozpoczęcia procesu ekshumacji na Wołyniu".
"Wydarzenia": Maszewo. Po 80 latach z miasta zniknął radziecki pomnikPolsat News
Tragedia w ośrodku narciarskim we Włoszech. Nie żyje polski turysta
54-letni Polak zmarł podczas wypoczynku we włoskim ośrodku narciarskim Alta Valtellina w miejscowości Livigno w północnych Włoszech - informują lokalne media. Mężczyzna nagle zasłabł podczas zjazdu czerwoną trasą narciarską. Przybyłym na miejsce służbom nie udało się go uratować.
Włochy. Polak zmarł na stoku narciarskim w LivignoLa Provincia Unica 123RF/PICSEL
W skrócie
Polski turysta zmarł podczas jazdy na nartach w włoskim Livigno.
Służby ratunkowe szybko dotarły na miejsce, lecz nie udało się uratować mężczyzny.
Przyczyną tragedii było nagłe zasłabnięcie podczas zjazdu na czerwonej trasie.
Jak informuje lokalny portal La Provincia Unica, 5letni mężczyzna z Polski wypoczywał w ośrodku narciarskim Alta Valtellina w miejscowości Livigno.
Środowe popołudnie, kiedy doszło do tragicznego zdarzenia, spędził na stoku, gdzie zasłabł podczas zjazdu na czerwonej trasie narciarskiej w ośrodku Mottolino.
Na wydarzenie niezwłocznie zareagowały służby bezpieczeństwa ośrodka narciarskiego, w na terenie którego przebywał mężczyzna, wspierane przez funkcjonariuszy policji i lombardzkiej Agencji ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (AREU).
Włochy. Polski turysta zmarł na stoku narciarskim
Służbom ratunkowym udało się dotrzeć do poszkodowanego mężczyzny już po kilku minutach, ale mimo szybkiej reakcji Polaka nie udało się uratować. Na miejscu lądował śmigłowiec AREU.
Ratownicy medyczni mogli jedynie potwierdzić zgon turysty.
Położona w północnych Włoszech w regionie Lombardia miejscowość Livigno jest popularnym wśród turystów ośrodkiem narciarskim. Posiada kilkadziesiąt wyciągów narciarskich sięgających wysokości prawie 2800 m i trasy o łącznej długości ponad stu kilometrów.
Źródło: La Provincia Unica
"Graffiti". Konfederacja "rozbije monopol NFZ-u"? Bryłka: Dokładnie takPolsat News
Według reporterów "Washington Post" amerykański resort spraw wewnętrznych podpisał kontrakt na zakup sześciu samolotów Boeing 737 o łącznej wartości 140 milionów dolarów. Nowo utworzona flota ma posłużyć w celach deportacyjnych.
Ruch ten był możliwy dzięki zatwierdzeniu przez Kongres dodatkowego finansowania na realizację polityki Donalda Trumpa. Prezydent podkreśla, że za problemy z bezpieczeństwem w kraju odpowiada nielegalny napływ uchodźców, z których część ma jego zdaniem być powiązana z gangami i handlarzami środkami odurzającymi.
Obecnie - jak wyjaśniają autorzy serwisu Live and Let's Fly - departament musi korzystać z lotów czarterowych, aby deportować uchodźców do ich krajów. Jednym z takich przykładów było odesłanie w niedzielę do Iranu drugiej grupy osób, wobec których zastosowano nowe, zaostrzone prawo imigracyjne. "Pierwszy lot deportacyjny wystartował z USA pod koniec września, co było rzadkim przypadkiem współpracy między Iranem a Stanami Zjednoczonymi" - informowało BBC.
USA kupią dodatkowe boeingi. Flota do deportacji ludzi
Amerykańscy dziennikarze ocenili, że Służba Imigracka i Celna (ICE) będzie dążyła do zwiększenia liczby lotów w ramach deportacji. "Loty deportacyjne staną się bardziej regularne, bardziej zintegrowane i bardziej widoczne jako stała operacja rządowa" - podano na łamach Live and Let's Fly.
Urzędnicy Białego Domu, którzy poinformowali o planowanym zakupie, nie chcieli ujawnić szczegółów umowy. Później jednak oświadczenie w tej sprawie wydała rzeczniczka departamentu Tricia McLaughlin: "Ta nowa inicjatywa pozwoli zaoszczędzić 279 milionów dolarów podatników, umożliwiając ICE skuteczniejsze działania, w tym dzięki bardziej efektywnym wzorcom lotów".
- Cieszymy się, że media zauważają opłacalne i innowacyjne sposoby administracji Trumpa na spełnienie oczekiwania Amerykanów dotyczącego masowych deportacji imigrantów przebywających tu nielegalnie - wyjaśniła w odpowiedzi na pytania stacji CNBC.
Kongres Stanów Zjednoczonych na początku tego roku przeznaczył łącznie 170 miliardów dolarów na sfinansowanie czterech lat wypełniania agendy Donalda Trumpa dotyczącej ochrony granic i imigracji.
USA. Dziennikarze krytykują Trumpa za politykę migracyjną
Według dziennikarki radia NPR Ximeny Bustillo - specjalizującej się w tematach uchodźctwa - Donald Trump w ostatnich dniach przekształcił jeden z organów Departamentu Spraw Wewnętrznych w "jedną z najsilniejszych sił antyimigracyjnych". Chodzi o Służby ds. Obywatelstwa i Imigracji USA (USCIS), które - według informacji przekazanych w poniedziałek - mają odgrywać znaczącą rolę w nowym systemie weryfikacji wniosków o pobyt w Stanach.
"Biały Dom ograniczył również liczbę przyjęć uchodźców na bieżący rok do 7,5 tys., co jest najniższym limitem od czasu uruchomienia nowoczesnego programu uchodźczego w latach 80." - napisała na łamach serwisu radia.
Ponadto szef zespołu Białego Domu ds. organizacji piłkarskich mistrzostw świata Andrew Giuliani mówił 3 grudnia, że administracja Trumpa rozważa także zatrzymania obcokrajowców, którzy w 2026 roku przybędą na stadiony, aby oglądać mecze swoich reprezentacji. Dotyczy to obywateli co najmniej 19 krajów, w tym m.in. Afganistanu i Wenezueli.
Przekonywał jednak, że twierdzenia, jakoby USA pod rządami Donalda Trumpa były nieprzyjazne dla przybyszów z zagranicy, to "fikcja".
Źródło: "Washington Post"
Żurek w "Gościu Wydarzeń": Wielu Polaków jest nabieranych na kryptowalutyPolsat NewsPolsat News
Brytyjska armia według ekspertów mogłaby bronić się tylko przez kilka tygodni w przypadku lądowego konfliktu z Rosją.
W ocenie BBC jednym z potencjalnych punktów zapalnych w Europie jest przesmyk suwalski.
Eksperci podkreślają, że społeczeństwo Wielkiej Brytanii - w przeciwieństwie do m.in. Polski - nie jest gotowe na ewentualny konflikt. Jednocześnie rosyjska gospodarka została przestawiona na wojenne tory.
W przypadku wojny na lądzie - jak twierdzi Justin Crump, szef prywatnej firmy wywiadowczej Sibylline - brytyjska armia najprawdopodobniej uległaby osłabieniu, czyli byłaby niezdolna do skutecznej walki, w ciągu kilku tygodni od momentu swojego zaangażowania. Ekspert dodaje jednak, że "wiele zależy od formy konfliktu".
"Punty zapalne" w Europie. Wskazują na przesmyk suwalski
"Istnieje kilka potencjalnych punktów zapalnych" - pisze BBC i - jak dodaje - "szefowie szefowie wojskowi NATO obawiają się, że Władimir Putin, gdyby pozwolono mu osiągnąć swoje cele w Ukrainie, mógłby ostatecznie tam zacząć szukać nowych celów agresji".
Jednym z potencjalnych celów - jak czytamy - jest przesmyk suwalski. "Zajęcie tego terenu umożliwiłoby Moskwie bezpośredni dostęp do jej strategicznej bazy nad Bałtykiem" w obwodzie królewieckim.
- Nie planujemy wojny z Europą. Ale jeśli Europa tego chce i zacznie, jesteśmy gotowi już teraz - mówił na początku grudnia Władimir Putin, oskarżając kraje europejskie o blokowanie wysiłków Stanów Zjednoczonych zmierzających do zaprowadzenia pokoju w Ukrainie.
BBC w swojej analizie zaznacza, że jest wysoce nieprawdopodobne, aby Wielka Brytania kiedykolwiek znalazła się w stanie wojny z Rosją w pojedynkę, bez wsparcia sojuszników z NATO. "Słowa Putina były jednak nieprzyjemnym przypomnieniem, iż wojna między Rosją a NATO nie jest tak odległa, jak ludzie liczą" - czytamy.
"Jako społeczeństwo, Wielka Brytania - w przeciwieństwie do Polski, Finlandii i państw bałtyckich - bez wątpienia nie jest gotowa na wojnę. Nawet poważne przygotowania na taką ewentualność byłyby kosztowne, niepopularne i politycznie ryzykowne" - ocenia BBC.
Potencjalne akty sabotażu w Wielkiej Brytanii. Piszą o "znacznych szkodach"
W analizie czytamy, że istnieje wiele sposobów prowadzenia wojny, nie tylko takie jakie znamy z Ukrainy, czyli zmasowane naloty dronów, ataki bombami czy rakietami.
"Nasze nowoczesne, napędzane technologią społeczeństwo jest w dużym stopniu uzależnione od sieci podmorskich kabli i rurociągów łączących Wielką Brytanię z resztą świata. Powszechnie uważa się, że tajne operacje rosyjskich okrętów szpiegowskich, takich jak Jantar, miały na celu zbadanie tych kabli pod kątem potencjalnego sabotażu w czasie wojny. Dlatego Królewska Marynarka Wojenna zainwestowała niedawno we flotę podwodnych dronów wyposażonych we wbudowane czujniki" - podkreśla BBC.
Jak czytamy, w razie wybuchu wojny te niewykrywalne działania w połączeniu z niemal nieuniknioną próbą "oślepienia" zachodnich satelitów w kosmosie, poważnie ograniczyłyby zdolności bojowe Wielkiej Brytanii i mogłyby również wyrządzić znaczne szkody społeczeństwu obywatelskiemu.
Czego Europę powinna nauczyć wojna w Ukrainie? "Dwie najważniejsze lekcje"
- Wciąż niewiele jest dowodów na to, że Wielka Brytania ma plan prowadzenia wojny trwającej dłużej niż kilka tygodni - argumentuje Hamish Mundell z think tanku Royal United Services Institute (Rusi). - Możliwości medyczne są ograniczone. Systemy regeneracji rezerw działają powoli. Brytyjski plan postępowania w przypadku masowych ofiar wydaje się opierać na unikaniu ofiar - wymienia ekspert.
Jak czytamy, "z typowo brytyjską powściągliwością" Mundell dodaje: "Można to uznać za optymistyczne założenie planistyczne".
W ocenie BBC dwie najważniejsze lekcje, jakie płyną z wojny w Ukrainie, to po pierwsze, że drony stały się nieodłącznym elementem nowoczesnej wojny na każdym poziomie, a po drugie, że "masa", czyli sama liczba personelu i sprzętu wojskowego, ma znaczenie.
Armia słabej jakości, gospodarka w stanie wojny. Oceniają sytuację Rosji
"Rosyjska armia jest generalnie bardzo słabej jakości. Jej żołnierze są słabo wyposażeni, słabo dowodzeni i źle odżywieni. Ich średnia długość życia w śmiertelnie niebezpiecznej 'strefie dronów' na wschodzie Ukrainy jest krótka" - czytamy.
Brytyjski wywiad szacuje, że od początku pełnoskalowej inwazji w lutym 2022 r. armia rosyjska poniosła ponad 1,1 miliona ofiar - zabitych, rannych, pojmanych lub zaginionych. Nawet ostrożne szacunki mówią o 150 tys. zabitych Rosjan. Ukraina również poniosła katastrofalne straty, ale dokładne liczby są trudne do ustalenia. Jednocześnie - podaje BBC - Rosja potrafiła wykorzystać tak ogromne zasoby siły roboczej, że na ten moment udało jej się zastąpić świeżymi nabytkami około 30 tys. ponoszonych miesięcznie ofiar.
"Gospodarka Rosji od ponad trzech lat znajduje się w stanie wojny - na czele ministerstwa obrony stanął ekonomista, a rosyjskie fabryki produkują coraz większe liczby dronów, pocisków rakietowych i pocisków artyleryjskich. Według najnowszego raportu Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej Rosja produkuje co miesiąc około 150 czołgów, 550 bojowych wozów piechoty, 120 dronów Lancet i ponad 50 sztuk artylerii" - czytamy.
Jak ocenia BBC, Wielka Brytania i większość jej zachodnich sojuszników "nie są nawet blisko tego punktu", a analitycy twierdzą, że "miną lata", zanim fabryki w Europie Zachodniej osiągną poziom produkcji broni porównywalny z masową produkcją w Rosji.
- Wojna lądowa w Ukrainie pokazała ponad wszelką wątpliwość, że masa jest absolutnie niezbędna dla każdego, kto zamierza stawić czoła Rosji na lądzie - mówi Keir Giles, ekspert ds. Rosji w think tanku Chatham House. - Wykazano, że posiadanie rezerw, znacznie większych niż stałe regularne siły zbrojne, jest niezbędne - dodaje.
"Wydarzenia": Kolejne dziki z ASF. Hodowcy boją się o swoje gospodarstwaPolsat News
Ukraińskie drony morskie zaatakowały tankowiec należący do rosyjskiej floty cieni - informuje Reuters, powołując się na doniesienia ukraińskich urzędników. Statek został unieruchomiony i poważnie uszkodzony.
Tankowiec Daszan zaatakowany na Morzu CzarnymVessel Finder / X / Ukraine Battle Map materiał zewnętrzny
W skrócie
Ukraińskie drony morskie zaatakowały rosyjski tankowiec Daszan na Morzu Czarnym, poważnie go uszkadzając.
Tankowiec należał do tzw. rosyjskiej floty cieni i pływał pod gambijską banderą, ukrywając się w ukraińskiej wyłącznej strefie ekonomicznej.
To już drugi w tym miesiącu atak na flotę cieni, którą Ukraina próbuje osłabić poprzez zmasowane uderzenia dronami.
Wcześniej o ataku informowali rosyjscy blogerzy propagandowi, którzy wskazali, że do uderzenia na tankowiec Daszan doszło ok. 15:40 na Morzu Czarnym. Statek znalazł się w ukraińskiej wyłącznej strefie ekonomicznej.
W momencie ataku tankowiec kierował się do rosyjskiego portu w Noworosyjsku. Miał poruszać się z maksymalną prędkością i z wyłączonymi transponderami.
Atak na rosyjski tankowiec. Statek floty cieni uszkodzony
Urzędnik Służby Bezpieczeństwa Ukrainy przekazał, że drony uderzyły w rufę Daszana i dokonały poważnych uszkodzeń. Na tankowcu doszło do dużych eksplozji.
Serwis PRM podaje, że bezzałogowce wykorzystane do ataku wypłynęły z regionu Odessy. Zauważono też, że czas uderzenia zbiegł się z obecnością brytyjskiego samolotu rozpoznawczego RC-135W na zachodzie Morza Czarnego.
Daszan jest częścią tzw. rosyjskiej floty cieni. W związku z ograniczeniami statek pływa pod banderą Gambii.
Uderzenia na Morzu Czarnym. Flota cieni osłabiona
Atak na "Daszan" jest już drugim w tym miesiącu skierowanym przeciwko flocie cieni. Na początku grudnia informowano o tankowcu MIDVOLGA-2 zaatakowanym nieopodal wybrzeży Turcji.
AFP donosiła, że statek płynący z Rosji do Gruzji zgłosił, że został zaatakowany. Reuters wskazywał, że pomimo incydentu załoga nie poprosiła o pomoc i udała się w kierunku tureckiego portu w Synopie.
W chwili zdarzenia na tankowcu znajdowało się 13 członków załogi. Osoby te nie odniosły żadnych obrażeń. Turecka stacja NTV Haber przekazała, że w ataku brał udział dron kamikaze.
Źródło: Reuters, PRM
Bryłka w "Graffiti": Prezydent Nawrocki powinien spotkać się z prezydentem ZełenskimPolsat News
Amerykańskie myśliwce F/A-18 Super Hornet pojawiły się na radarach we wtorek, około godziny 13:00, po czym około 40 minut krążyły nad Zatoką Meksykańską. Dane z systemu śledzenia lotów wykazały, że samoloty zbliżyły się do wenezuelskiej linii brzegowej na odległość 20 mil morskich.
W środę z kolei agencja Reutera poinformowała, powołując się na dwóch amerykańskich urzędników, że USA przejęły tankowiec u wybrzeży Wenezueli. Operację przeprowadziła amerykańska straż przybrzeżna. Jej szczegóły nie są znane.
Przejęcie tankowca potwierdził wieczorem (czasu polskiego) sam Donald Trump. - Właśnie przejęliśmy tankowiec u wybrzeży Wenezueli, duży tankowiec, bardzo duży, największy w historii, a poza tym dzieją się inne rzeczy - powiedział prezydent USA.
Przedstawiciel amerykańskiego resortu obrony, w rozmowie z Associated Press, poinformował, że zauważone we wtorek maszyny wykonywały "rutynowy lot treningowy". Podkreślił również, że samoloty pozostawały w międzynarodowej przestrzeni powietrznej.
Tuż przed pojawieniem się na radarach amerykańskich myśliwców, zauważono także inny samolot - EA-18G Growler. Wykonał on pętle w pobliżu północnego wybrzeża Wenezueli.
Wenezuela. Dwa amerykańskie myśliwce nad Zatoką Meksykańską
Wtorkowy incydent nie jest pierwszym tego typu wydarzeniem w ostatnich tygodniach. Wcześniej nad i wzdłuż wybrzeżem Wenezueli przelatywały bombowce B-52 Stratofortress i B-1 Lancer.
Justin Crump, szef firmy konsultingowej Sibylline cytowany przez BBC, zasugerował, że celem tego posunięcia było "wsparcie sygnałów wysyłanych przez administrację i wywarcie presji na wenezuelskie władze".
Z kolei Greg Bagwell, były marszałek sił powietrznych Wielkiej Brytanii, ocenił z kolei, że loty miały na celu "sondowanie" systemów obronnych Wenezueli.
- Growler mógł nasłuchiwać w przestrzeni radiowej, podczas gdy Super Hornety zapewniały osłonę przeciwlotniczą - powiedział Baswell. Dodał, że Growler wykrywałyby również "aktywne stanowiska rakietowe".
Napięcia na linii Wenezuela - USA. Trump: Dni Maduro u władzy są policzone
Do incydentu nad Zatoką Meksykańską doszło w sytuacji rosnących napięć w kontaktach Stanów Zjednoczonych i Wenezueli.
W ostatnim czasie USA przeprowadziło serię ataków na wenezuelskie statki na wodach Pacyfiku w ramach swojej kampanii przeciwko przemytowi narkotyków. W ich wyniku zginęło kilkadziesiąt osób.
W wywiadzie udzielonym dzień przed incydentem, prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump oświadczył, że dni u władzy Nicolasa Maduro, stojącego na czele Wenezueli, są "policzone".
Odmówił jednak komentarza w sprawie ewentualnego wysłania amerykańskich wojsk do tego kraju. Sam Maduro oskarżył Stany Zjednoczone o przeprowadzanie ataków w celu destabilizacji kraju i odsunięcia go od władzy.
Źródło: BBC
Bryłka w "Graffiti": Prezydent Nawrocki powinien spotkać się z prezydentem ZełenskimPolsat News
Bliski współpracownik Zełenskiego uciekł do Izraela. Próbowano go zamordować
Nieznani sprawcy podjęli próbę zamachu na Tymura Mindicza - biznesmena i byłego współpracownika Wołodymyra Zełenskiego, który po skandalu korupcyjnym w Ukrainie zbiegł do Izraela. O sprawie poinformował w środę ukraiński oligarcha, Ihor Kołomojski. Sprawcy mieli być przygotowani na zabójstwo, jednak trafili do niewłaściwego domu. Zostali zatrzymani.
Były współpracownik Zełenskiego o mało nie stał się ofiarą zamachuRadio Swoboda/FILIPPO MONTEFORTE AFP
W skrócie
Tymur Mindicz, były współpracownik Wołodymyra Zełenskiego, uciekł z Ukrainy do Izraela po skandalu korupcyjnym związanym z Enerhoatomem.
Próbowano go zamordować w Izraelu, lecz sprawcy pomylili dom i zostali zatrzymani przez lokalne służby.
Mindicz jest podejrzewany o kierowanie groźną siatką korupcyjną, a ukraiński sąd wydał za nim nakaz zatrzymania.
O sprawie nieudanego zamachu na życie Mindicza Kołomojski poinformował w trakcie rozmowy z dziennikarzami w Sądzie Apelacyjnym w Kijowie. Według jego wiedzy, do zdarzenia miało dojść 28 listopada w Izraelu.
Plany napastników nie zostały zrealizowane z powodu pomyłki. - Weszli do sąsiedniego budynku. Weszli przez złe drzwi - mówił przedsiębiorca.
Tymur Mindicz. Uciekł z Ukrainy po rozpoczęciu śledztwa w sprawie korupcji
W wyniku działań zamachowców ranna została pracująca w budynku pokojówka. Kołomojski stwierdził, że sąsiedzi Mindicza byli zdezorientowani. Potwierdził też, że napastnicy zostali zatrzymani.
Biznesmen dodał, że w czwartek ujawni więcej informacji na temat zdarzenia. Stać się ma to podczas odroczonej do tego dnia rozprawy związanej z postawionymi mu zarzutami prania pieniędzy i defraudacji środków z największego ukraińskiego banku.
Tymur Mindicz opuścił Ukrainę tuż przed rozpoczęciem przeszukań w sprawie skandalu korupcyjnego związanego z dostawcą energii elektrycznej Enerhoatom. Przekroczył granicę z Polską i wyjechał do Tel Awiwu, gdzie ma obecnie przebywać. Ukraiński sąd wydał nakaz zatrzymania zbiegłego biznesmena.
Skandal korupcyjny w Ukrainie. Osiem osób z zarzutami
Według ukraińskich śledczych Mindicz zorganizował siatkę korupcyjną, której ustalenie doprowadziło Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy do postawienia w listopadzie zarzutów ośmiu osobom. Stało się tak po opublikowaniu nagrań, na których podejrzani omawiali kwestię łapówek i korzyści majątkowych związanych z kontraktami w sektorze energetycznym.
Aferzyści mieli pobierać od kontrahentów Enerhoatomu, państwowego operatora elektrowni jądrowych, łapówki w wysokości od 10 do 15 proc. wartości kontraktów. Nielegalne środki miały być legalizowane przez tzw. back office w centrum Kijowa, przez który - jak ustalono - przeszło około 100 mln dolarów.
"Śledczy twierdzą, że Mindicz koordynował przebieg procederu i używał zaszyfrowanego języka oraz kryptonimów do przekazywania płatności za pośrednictwem siatki stworzonej do prania pieniędzy i prowadzonej przez biznesmena Oleksandra Tsukermana" - pisze z kolei Kyiv Independent.
Źródło: Unian, Kyiv Independent
"Graffiti". Konfederacja "rozbije monopol NFZ-u"? Bryłka: Dokładnie takPolsat News
Dawca nasienia był nosicielem mutacji genetycznej zwiększającej ryzyko nowotworu, która mogła zostać przekazana blisko 200 dzieciom w różnych krajach Europy.
Mutacja genu TP53 prowadzi do zespołu Li Fraumeniego, odpowiadającego za drastycznie zwiększone ryzyko wystąpienia nowotworów.
Część dzieci poczętych z zakażonego nasienia zmarła. U co najmniej 10 wytworzyły się nowotwory na wczesnym etapie życia.
Materiał pochodził od mężczyzny, który w 2005 roku jako student zaczął sprzedawać je do Europejskiego Banku Nasienia. Przeprowadzone u niego testy przesiewowe nie wykazały żadnej choroby, choć obecnie wiadomo, że geny zmutowały jeszcze przed jego narodzinami.
Materiał pobrany od dawcy wykorzystywano przez około 17 lat. W tym czasie w wyniku sztucznego poczęcia na świat przyszło blisko 200 dzieci - wynika ze śledztwa prowadzonego przez Europejską Unię Nadawczą (EBU). "Nasienie dawcy zostało wykorzystane przez 67 klinik leczenia niepłodności w 14 krajach" - podano.
Dawca oddał materiał z mutacją genetyczną. Korzystano z niego w 14 krajach
Dziennikarskie śledztwo wykazało, że do narodzin po implementacji nasienia doszło w Danii, Belgii, Hiszpanii, Grecji i Niemczech. Ponadto było ono sprzedawane także m.in. do Polski, Irlandii, Albanii, Kosowa i Szwecji, gdzie również odbywa się leczenie niepłodności. BBC ustaliło, że choć kobiety w Wielkiej Brytanii nie były bezpośrednio narażone na korzystanie z genetycznie złego nasienia, "bardzo niewielka" liczba brytyjskich rodzin została dotknięta tym problemem po leczeniu niepłodności w Danii.
Europejski Bank Nasienia wyraził swoje "najgłębsze współczucie" i przekazał, że wszystkie kobiety, które korzystały z próbek od tego mężczyzny, zostały poinformowane o mutacji genetycznej i wezwane na badania.
Według BBC genetyczna mutacja wynika z uszkodzenia genu TP53, który odgrywa kluczową rolę w zapobieganiu tworzenia się komórek nowotworowych. Choć większość nasienia dawcy nie zawiera niebezpiecznej formy genu, jest on obecny w około 20 proc. plemników. Każde dziecko, które zostało z nich poczęte, będzie nosicielem mutacji.
Błędy po leczeniu niepłodności. Chodzi o zespół Li Fraumeniego
Zjawisko to nazywa się zespołem Li Fraumeniego. Choć jest rzadki, jest jednocześnie dziedziczny i odpowiada za zwiększenie ryzyka powstania nowotworu do 90 proc. we wczesnej fazie rozwoju człowieka. Sprzyja także tworzeniu się komórek raka piersi w późniejszych latach życia.
- To straszna diagnoza - oceniła w rozmowie z BBC prof. Clare Turnbull, genetyk nowotworów z Instytutu Badań nad Rakiem w Londynie. - To bardzo trudna diagnoza dla rodziny, to ciężar życia z ryzykiem, wyraźnie druzgocącym - dodała.
Obecna medycyna nie znalazła skutecznego rozwiązania na tę przypadłość. Co roku potrzebne są wobec tego badania w formie rezonansu magnetycznego ciała i mózgu osób noszących mutację. Przeprowadza się także USG jamy brzusznej w celu wykrycia zmian nowotworowych. Niektóre kobiety decydują się również prewencyjnie usunąć piersi.
Zdiagnozowano osoby z nowotworami. "U niektórych wykryto dwa różne"
W oświadczeniu cytowanym przez BBC Europejski Bank Nasienia poinformował, że "sam dawca nie jest chory", a taka mutacja "nie jest profilaktycznie wykrywana przez badania genetyczne". Zapewniono, że materiał dawcy został "natychmiast zablokowany" w momencie wykrycia wady.
Podczas Europejskiego Towarzystwa Genetyki Człowieka lekarze, którzy zajmowali się osobami poczętymi dzięki przekazaniu tego nasienia, zgłosili, że z 67 znanych wówczas przypadków u 23 zdiagnozowano zmiany genetyczne, a u 10 wykryto nowotwór. Nie wiadomo dokładnie, ile z tych 197 dzieci odziedziczyło mutację.
- Są takie, które już rozwinęły dwa różne nowotwory, a niektóre z nich zmarły w bardzo młodym wieku - przekazał dr Edwige Kasper, genetyk nowotworów ze Szpitala Uniwersyteckiego w Rouen we Francji.
Dziennikarze BBC zauważyli, że nie ma prawa określającego, ile razy nasienie dawcy może być użyte na całym świecie. Poszczególne kraje same regulują limity. Europejski Bank Nasienia przyznał, że te limity "niestety" zostały przekroczone w niektórych krajach. Przykładowo w Belgii nasienie jednego dawcy powinno być używane maksymalnie przez sześć rodzin. Zamiast tego 38 różnych kobiet urodziło z tego samego materiału genetycznego 53 dzieci.
Źródła: BBC, Euronews
"Wydarzenia": Maszewo. Po 80 latach z miasta zniknął radziecki pomnikPolsat News
Sąd Rejonowy w Rawie Mazowieckiej drugi raz oddalił wniosek prokuratury o wpisanie hipoteki przymusowej na nieruchomości Zbigniewa Ziobry. Decyzja nie jest prawomocna.
Powodem oddalenia były błędy we wniosku, m.in. brak prawidłowego wskazania wierzyciela oraz dokładnego opisu wierzytelności.
Prokuratura chce przedstawić byłemu ministrowi 26 zarzutów w związku ze śledztwem ws. Funduszu Sprawiedliwości.
Rzecznik Sądu Okręgowego w Łodzi sędzia Grzegorz Gała, powiedział PAP, że wniosek prokuratury o wpisanie tzw. hipoteki przymusowej na nieruchomości Zbigniewa Ziobry został oddalony, bo zawierał uchybienia: brak dokładnego opisu wierzytelności, wniosek o obciążenie tą samą wierzytelnością więcej niż jednej nieruchomości oraz nie wskazano też prawidłowo wierzyciela.
Rzecznik Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak przekazał z kolei, że prokuratura nie otrzymała informacji z sądu.
Zabezpieczenie majątku Ziobry. Drugi wniosek prokuratury odrzucony przez sąd
- To jest drugie postanowienie referendarza Sądu Rejonowego w Rawie Mazowieckiej na skutek wniosku Prokuratury Krajowej o wpisanie hipoteki przymusowej na nieruchomości pana Zbigniewa Z. w Jeruzalu. Po pierwszym postanowieniu prokurator nie zażalił się na oddalenie wniosku, tylko wniosek ten poprawił. Niestety, zdaniem referendarza, który orzekał w tej sprawie, poprawił go niedostatecznie. Dlatego zapadła kolejna decyzja o odmowie - powiedział sędzia Gała.
Dodał, że decyzja nie jest prawomocna i prokuratorowi przysługuje skarga na czynności referendarza zgłoszona w terminie siedmiu dni.
Sprawa Zbigniewa Ziobry. "Nie traktuję tego jako porażki"
W listopadzie Prokuratura Krajowa, której zespół śledczy nr 2 prowadzi postępowanie dotyczące m.in. ustawiania konkursów na wielomilionowe dotacje z Funduszu Sprawiedliwości, skierowała do sądu wniosek o aresztowanie byłego ministra sprawiedliwości na trzy miesiące. Prokuratura wydała też - 12 listopada - postanowienia o zabezpieczeniu majątkowym w postaci m.in. obciążenia tzw. przymusową hipoteką, wpisaną do ksiąg wieczystych, dwóch nieruchomości należących do Ziobry: w powiecie skierniewickim (woj. łódzkie) i krakowskim (woj. małopolskie). Zabezpieczenie - jak podkreślano - ma zapewnić wykonalność przyszłych orzeczeń sądowych takich jak np. grzywna. Takie postanowienie zatwierdzane jest przez sąd.
Radio RMF podało w środę, że Sąd Rejonowy w Rawie Mazowieckiej oddalił wniosek prokuratury, który dotyczył obciążenia tzw. hipoteką przymusową domu Ziobry w Jeruzalu (woj. łódzkie), a wydający w tej sprawie postanowienie referendarz sądowy wskazał na "liczne błędy" w tym wniosku.
Dziennikarze zapytali o tę sprawę przebywającego w środę w Suwałkach ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Waldemara Żurka, który powiedział, że został złożony nowy wniosek - po tym, gdy został oddalony ten złożony w listopadzie.
- Na pewno będziemy z tego wyciągać wnioski. Ja sprawdzę, czy rzeczywiście był to błąd osoby, która ten wniosek wypełniała, czy rzeczywiście były to jakieś ponadstandardowe wymogi tej osoby, która miała dokonywać wpisu. Wiemy, że czasem te same przepisy są różnie interpretowane przez różne osoby. Nie traktuję tego w kategoriach porażki - powiedział Żurek.
W tym kontekście rzecznik PK poinformował, że 4 grudnia prokurator "zmienił postanowienie z 12 listopada br. o zabezpieczeniu majątkowym, wprost wskazując, że zabezpieczenie następuje na rzecz Skarbu Państwa i ma na celu wykonanie grożącego podejrzanemu obowiązku naprawienia szkody wyrządzonej przestępstwem". Prokurator ocenił postanowienie rawskiego sądu jako "niezasadne", uznał jednak, że "sprawność postępowania uzasadnia złożenie nowego wniosku".
Odrzucony wniosek ws. Ziobry. Sędzia tłumaczy decyzję
Sędzia Gała poinformował w środę, że wniosek prokuratury wpłynął do Sądu Rejonowego w Rawie Mazowieckiej w poniedziałek 8 grudnia, a we wtorek 9 grudnia, referendarz sądu rejonowego "oddalił wniosek".
Rzecznik łódzkiego sądu okręgowego podkreślił, że decyzja oddalająca wniosek nie oznacza, że postanowienia Prokuratury Krajowej wydane w tej sprawie nie obowiązują - chodzi tylko o to, że skuteczność zabezpieczenia majątkowego jest uzależniona od wpisania tego w księdze wieczystej i to do tej pory nie nastąpiło.
- Intencją prokuratora było zabezpieczenie przyszłych roszczeń finansowych. Czyli gdyby zapadła decyzja o nałożeniu prawomocnej kary grzywny, prawomocnie orzeczony obowiązek naprawienia szkody, to wówczas na podstawie takiej hipoteki przymusowej Skarb Państwa może się zaspokoić. Rzecz zatem nie rodzi natychmiast negatywnych skutków, ale niewątpliwie trzeba to poprawić - powiedział sędzia.
Podkreślił, że referendarz nie mógł oceniać prawidłowości wydania przez prokuratora postanowienia o zabezpieczeniu majątkowym, a jego ocenie podlegało tylko, czy na podstawie złożonego wniosku, którego podstawą było postanowienie wcześniejsze, można dokonać wpisu do księgi wieczystej i orzekł, że nie, bo brakuje mu kilku danych, które są do tego niezbędne. Dodał, że sprawa jest stricte formalna, bo całe postępowanie wieczystoksięgowe jest formalne.
- We wniosku musi być przede wszystkim prawidłowo wskazana kwota wierzytelności i musi być prawidłowo wskazany wierzyciel, a to - wbrew pozorom, nie jest proste. Nie można wpisać jako wierzyciela Skarbu Państwa, tylko trzeba wpisać tzw. statio fisci, czyli ten organ państwowy, który reprezentuje interesy Skarbu Państwa - powiedział sędzia.
Wskazał, że w tej sprawie może być branych pod uwagę kilka podmiotów - sam Fundusz Sprawiedliwości jako pokrzywdzony, Ministerstwo Sprawiedliwości albo prokurator krajowy jako osoba wystawiająca określone orzeczenie. - W tym wniosku wskazano po prostu Skarb Państwa - zaznaczył sędzia Gała.
Rzecznik prasowy PK prok. Przemysław Nowak poinformował w środę po południu, że prokuratura nie otrzymała z sądu żadnej informacji o sposobie rozpoznania jej wniosku z 4 grudnia. Nie otrzymała też - dodał - ewentualnego postanowienia z 9 grudnia. "Dysponujemy jednym postanowieniem sądowym: z dnia 24 listopada, oddalającym nasze postanowienie i wniosek z 12 listopada" - podkreślił rzecznik.
Zbigniew Ziobro przebywa za granicą. Śledczy chcą go aresztować
Sejm uchylił immunitet poselski Ziobrze i wyraził zgodę na jego zatrzymanie oraz ewentualne aresztowanie 7 listopada, w związku z zarzucanymi nadużyciami w Funduszu Sprawiedliwości za rządów PiS. Tego samego dnia, kilka godzin później, prokurator wydał postanowienie o przedstawieniu Ziobrze 26 zarzutów oraz o zatrzymaniu go i przymusowym doprowadzeniu przez ABW.
W połowie listopada do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa skierowano wniosek prokuratury o aresztowanie Ziobry na trzy miesiące. Posiedzenie sądu w tej sprawie ma się odbyć 22 grudnia.
Do tej pory Ziobro przebywał w Budapeszcie, a ostatnio w Brukseli. Nie zadeklarował jednoznacznie, ani że wystąpi o azyl polityczny na Węgrzech, ani że wróci do Polski. W ubiegłym tygodniu Ziobro zadeklarował, że stawi się w kraju w ciągu kilku godzin, jeśli "zostanie przywrócony losowy przydział spraw sędziom", zostaną przywróceni "nielegalnie odwołani prezesi sądów" oraz "legalna władza w prokuraturze, w tym legalny prokurator krajowy".
Żurek w "Gościu Wydarzeń": Wielu Polaków jest nabieranych na kryptowalutyPolsat NewsPolsat News
Według dotychczasowych ustaleń, Polak został nagrany 19 listopada przez kamery monitoringu, gdy w towarzystwie swoich psów opuścił swój kamper zaparkowany na płaskowyżu Campo Imperatore, położonego w sercu masywu Gran Sasso. Następnie skierował się w stronę Corno Grande, najwyższego szczytu Apeninów.
Włochy. Karol Brożek zaginął. Warunki pogodowe utrudnią poszukiwania?
W kamperze znaleziono rzeczy osobiste i telefon komórkowy 44-latka, ale numer nie zgadzał się z podanym w umowie najmu kampera. Mężczyzna prawdopodobnie miał przy sobie drugi telefon.
Choć od zaginięcia Brożka minęło już ponad 20 dni, włoskie służby nadal prowadzą poszukiwania. Jak podaje Rai News, w akcji biorą udział m.in. policjanci, naziemne zespoły ratownicze, straż pożarna i lokalne służby ratunkowe. Do akcji wykorzystano także m.in. drony i śmigłowce, a także wsparcie psów tropiących.
Działania prowadzono na wysokości do ok. 2800 metrów, wykonywane przez wyspecjalizowanych ratowników górskich. Poszukiwania będą kontynuowane, dopóki umożliwią to warunki pogodowe w Alpach. W najbliższych dniach istnieje ryzyko wystąpienia lawin górskich.
Siostra Karola Brożka prowadzi poszukiwania. "Jestem wykończona"
Diana Brożek, siostra bliźniaczka poszukiwanego mówiła włoskim mediom, że po raz ostatni dzwonili do siebie dzień przed zaginięciem. Wszczęcie poszukiwań zostało opóźnione, gdyż Polak w przeszłości wielokrotnie nie odzywał się do rodziny przez kilka dni podczas swoich wypraw.
Dodała też, że zaginięcie zostało zgłoszone po tym, gdy wypożyczalnia samochodów powiadomiła rodzinę o znalezieniu zamkniętego kampera na dużej wysokości, bez śladów użytkowania.
W sprawie pomocy w znalezieniu brata, Diana Brożek zwróciła się o pomoc do Krzysztofa Jackowskiego, przedstawiającego się jako medium i "jasnowidz z Człuchowa". Kobieta jest też aktywna w mediach społecznościowych, założyła grupę służącą wymianie informacji w sprawie prowadzonych poszukiwań.
"Jestem wykończona i tracę wiarę. Jutro kolejny dzień poszukiwań z super dronami..." - napisała 7 grudnia.
Źródła: ansa.it, rainews.it
Żurek w "Gościu Wydarzeń": Wielu Polaków jest nabieranych na kryptowalutyPolsat NewsPolsat News
Do trzęsienia ziemi o magnitudzie 5,7 doszło w środę na japońskiej wyspie Hokkaido - informuje Europejskie Śródziemnomorskie Centrum Sejsmologiczne (EMSC). Trzęsienie ziemi, zarejestrowane na głębokości 57 km, nastąpiło niecałe 48 godzin po silnym wstrząsie o magnitudzie 7,5, który nawiedził północno-wschodnią Japonię w poniedziałek.
Japonia. Potężne trzęsienie ziemi na wyspie Hokkaido. Doszło do niego na mniej niż dwa dni po wstrząsach o magnitudzie 7,5Japan Meteological Agency / HIROTO SEKIGUCHIAFP
W skrócie
W Japonii, w ciągu niespełna 48 godzin, doszło do dwóch silnych trzęsień ziemi; najnowsze o magnitudzie 5,7 nawiedziło wyspę Hokkaido.
Poniedziałkowe wstrząsy, które miały miejsce u wybrzeży Aomori i Hokkaido, wymusiły ewakuację ponad 100 tysięcy mieszkańców i wywołały ostrzeżenie o tsunami.
Japonia leży na bardzo aktywnym sejsmicznie obszarze i corocznie doświadcza wielu trzęsień ziemi, dlatego dysponuje zintegrowanym systemem zapobiegania katastrofom.
Początkowo EMSC oceniło siłę wstrząsów na 6,5, informacja ta została jednak skorygowana po kilku minutach. Do środowego trzęsienia ziemi doszło na niespełna dwa dni po wstrząsach o magnitudzie 7,2, które nawiedziły ten sam region Japonii.
Trzęsienie w poniedziałek zanotowano u wybrzeży na wysokości miasta Aomori i wyspy Hokkaido. Ze względu na sytuację wydano po nim ostrzeżenie przed tsunami i falami o trzymetrowej wysokości.
W wyniku poniedziałkowych wydarzeń rannych zostało kilkadziesiąt osób, a władze wezwały do ewakuacji ponad 100 tysięcy mieszkańców zagrożonych regionów.
Japońska Agencja Meteorologiczna (Japan Meteorological Agency) wydała z kolei ostrzeżenie o możliwości pojawienia się kolejnych, potencjalnie bardzo silnych wstrząsów.
Japonia. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 5,7 nawiedziło wyspę Hokkaido
Japonia leży na styku czterech głównych płyt tektonicznych, wzdłuż zachodniej krawędzi Pacyficznego Pierścienia Ognia, i jest jednym z najbardziej aktywnych tektonicznie krajów na świecie.
Z tego powodu w kraju odnotowuje się kilkadziesiąt trzęsień ziemi każdego miesiąca. Rocznie dochodzi nawet do 1,5 tys. tego typu zdarzeń, z czego zdecydowana większość jest niewyczuwalna dla ludzi.
Ze względu na stale występujące zagrożenie kraj dysponuje zintegrowanym systemem zapobiegania katastrofom.
Bryłka w "Graffiti": Prezydent Nawrocki powinien spotkać się z prezydentem ZełenskimPolsat News
Dwóch niemieckich żołnierzy pojawiło się na jarmarku bożonarodzeniowym w Zweibrucken w strojach świętego mikołaja. Mieli przy sobie broń, z którą przechadzali się m.in. przy stoisku z grzanym winem - podała agencja RND. Policja ustala, czy mogło dojść do naruszenia prawa.
Święci mikołajowie z Bundeswehry. Przechadzali się po jarmarku z bronią123RF; MARKUS LENHARDT / DPA / DPA PICTURE-ALLIANCEAFP
W skrócie
Dwóch żołnierzy Bundeswehry w strojach św. Mikołaja pojawiło się na jarmarku bożonarodzeniowym w Zwiebrucken z bronią przy sobie.
Na miejscu interweniowała policja, która zabezpieczyła pistolety i prowadzi dochodzenie w sprawie możliwego naruszenia prawa.
Dowódca koszarów przeprosił zwiedzających, a organizatorzy jarmarku zaznaczyli, że nie byli poinformowani o obecności żołnierzy.
Jak informuje niemiecka agencja RND, w sobotę policja otrzymała zgłoszenie o dwóch świętych mikołajach, którzy wyposażeni w broń pojawili się na jarmarku świątecznym w Zweibrucken. Na miejscu służby zatrzymały dwóch mężczyzn, przy których faktycznie znaleziono ekwipunek bojowy - dwa nienabite pistolety bez magazynków oraz jeden z amunicją.
Zweibrucken. Święci mikołajowie z pistoletami na jarmarku
- Na miejscu funkcjonariusze mogli również porozmawiać z odpowiedzialną osobą, która zapewniła, że broń została natychmiast zabezpieczona w odpowiednich pojemnikach, a następnie przetransportowana do bazy - przekazała rzeczniczka lokalnej policji.
Według serwisu SR żołnierze Bundeswehry co roku gromadzą się na takich jarmarkach, aby tradycyjnie sprzedawać wojskową zupę grochową, ale do tej pory podobne incydenty nie miały miejsca. Martin Holle, dowódca odpowiedzialny za utrzymanie koszarów Niederauerbach w miejscowości Zweibrucken, przeprosił zwiedzających.
Dziennik "Rheinpfalz" ustalił, że dwaj żołnierze-mikołajowie zostali przydzieleni do stoiska z grochówką. Oprócz tego mieli za zadanie zapewnić "punkt kontaktu" z zainteresowanymi gośćmi, aby zadbać o dobry wizerunek wojska.
Sprawa żołnierzy Bundeswehry. Policja wszczęła śledztwo
Organizator jarmarku bożonarodzeniowego Heiko Saberatzky powiedział dziennikarzom, że ani on, ani jego biuro, nie zostali wcześniej poinformowali o zadysponowaniu żołnierzy Bundeswehry na stoisko. Wiadomo było natomiast, że stoisko istnieje, ponieważ znajdowało się w tym miejscu od lat.
Z kolei "Die Zeit" podał, że policja prowadzi dochodzenie w celu ustalenia, czy uzbrojeni żołnierze naruszyli prawo karne. - Sprawdzamy, czy nie doszło do naruszenia przepisów lub przestępstwa - przekazała rzeczniczka.
Źródła: RND, "Rheinpfalz", "Die Zeit"
Żurek w "Gościu Wydarzeń": Wielu Polaków jest nabieranych na kryptowalutyPolsat NewsPolsat News